Po lekturze artykułu Wjawora plączą mi się po głowie takie różne myśli, przy czym spory w nich udział ma powszechna opinia prezentowana masowo w komentarzach internautów o tym, że urzędników jest za dużo czy też że zbyt wiele zarabiają. Nie da się ukryć, że jakiś związek z moimi przemyśleniami mają też plany MF, o których pisaliśmy tutaj.
No to po kolei, tak jak mi się rysuje (tym razem nie będę się odnosić wyłącznie do KSC, bo problem dotyka większej grupy):
1. Skoro 1/3 rynku pracy do budżetówka (wykres był tutaj) to rozumując logicznie zatrudnieni tam ludzie zaspokajając swoje potrzeby i nabywając różne dobra stanowią całkiem sporą część rynku konsumenckiego.
Tym samym można wysnuć nadal logiczny wniosek, że ubożenie tej warstwy będzie miało przełożenie na zmiejszanie się zysku przedsiębiorców. Oszczędzając klienci będą wybierali (a to już się dzieje) towary tańsze, najczęściej sprowadzane ze wschodu i będą ograniczać wydatki do rzeczy i usług niezbędnych. Konsekwencją będzie więc spadek zapotrzebowania na miejsca pracy w sektorze prywatnym, zwiększenie bezrobocia (to też się już dzieje) i obniżenie dochodów kolejnych gospodarstw domowych, które też znajdują się na rynku konsumentów. Taki efekt spirali. Pomijam już fakt, że mogąc przebierać w pracownikach pracodawcy będą robili wszystko, żeby płacić im jak najmniej a w zamian jak najwięcej z nich zyskać (to też już się dzieje - vide: ostatnie propozycje zmian w kodeksie pracy). Niemniej nie da się zrekompensować spadku sprzedaży oszczędnościami na sile roboczej jeśli taki stan rzeczy będzie trwał dłuższy czas. Zatrudnienie będzie spadać nadal. Firmy będą upadać na większą skalę niż normalnie (to też już się dzieje). Co w tym wszystkim jest ciekawe to to, że najwyraźniej przedsiębiorcy nie chcą mieć klientów - a to kolejny logiczny wniosek jak się przyjrzeć co się dzieje.
Kiedyś mnie uczyli ekonomii i tam było, że dobrze jest jak podaż się równoważy z popytem. Nie ma kasy, nie ma popytu. Nie ma popytu, nie ma produkcji ani sprzedaży. Nie ma produkcji i sprzedaży, nie ma pracy. Nie ma pracy, nie ma kasy... I kółko się zamyka.
2. Planowane zmiany w organizacji służb skarbowych będą miały przede wszystkim ten efekt, że nowy pracodawca wypowiadając warunki pracy i płacy niekoniecznie musi zaproponować te same. Dla oszczędności ładniej w opinii publicznej będzie wyglądało jak da mniejsze. Tylko że istnieje jakaś granica wytrzymałości człowieka i tym samym duże prawdopodobieństwo, że resort w ten sposób hurtowo się pozbędzie fachowców, bo nie każdy te nowe warunki przyjmie. Analogiczna sytuacja może mieć miejsce przy wchłanianiu inspektoratów przez urzędy wojewódzkie. Jak człowieka przyciśnie, to zaciśnie zęby i w końcu znajdzie coś innego. Choćby sprzątanie u tych, którym powodzi się lepiej (tak mi przyszło do głowy, bo już zaczynam się rozglądać).
3. Podsumowując powyższe: odchudzanie administracji w sposób spontaniczny (a z takim właśnie mamy do czynienia - bez żadnych badań, przemyśleń, wyłącznie dla efektu medialnego) będzie miało spory wpływ nie tylko na rynek pracy i rynek konsumencki, ale również na odpływ fachowców i wiedzy, a co za tym idzie - jakości i sprawności wykonywanych zadań (w tym poboru podatków, typowania do kontroli, prowadzenia kontroli, zapobiegania oszustwom podatkowym, prowadzenia egzekucji itp.). Identyfikując ryzyka Pełnomocnik może to wziąć pod uwagę - przy czym dodam tylko że sama identyfikacja ryzyka nie wnosi kompletnie niczego i w niczym nie pomaga. To tak jakby zobaczyć tygrysa za krzakiem w parku pełnym ludzi i nikomu o tym słowa nie powiedzieć, nie wspomniawszy już o podjęciu jakichś działań zaradczych...