Jeanette: „Kto jest wyżej w hierarchii, bierze wszystko. Wykonawcy pozostaje satysfakcja...”
– Jest bardzo cienka granica między raportami, które są kompilacją np. kilku ogólnodostępnych dokumentów urzędowych, a takimi, które wymagają od urzędnika wkładu twórczego. Żaden przepis prawa autorskiego nie uchyla regulacji dotyczących praw osobistych – mówi Agnieszka Wiercińska-Krużewska.
To jedna z wypowiedzi zamieszczonych w artykule „Urzędnicy publiczni bez praw do twórczej pracy”, którym Pan Artur Radwan mam nadzieję zainicjował szerszą dyskusję na temat problemu z autorskimi prawami w administracji publicznej. Tym razem Pana Artura zainspirował jeden z naszych artykułów, który niedawno opublikowaliśmy. Szkoda, że nie starczyło przyzwoitości by w swojej publikacji umieścić link do portalu, o którym się wspomina i z którego czerpie się wenę. My zawsze komentując artykuły Pana Artura odsyłamy do źródła, gdzie są opublikowane. Problemem jest tylko czasem to, że nie zawsze są dostępne w darmowej wersji DGP, w przeciwieństwie do publikacji u nas.
Dwie kolejne wypowiedzi ekspertów, które możemy przeczytać również dobrze odzwierciedlają naszą sytuację:
– Z urzędnikami jest jak z młodymi lekarzami, którzy prowadzą badania. Często zasługi przypisują sobie ich przełożeni. Nikt nie będzie się domagał uwzględnienia jego pracy choćby przez podpisanie jej imieniem i nazwiskiem rzeczywistego autora, bo może to skutkować końcem kariery – zauważa Agnieszka Wiercińska-Krużewska, adwokat, partner WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr Sp. k. w Warszawie.
W urzędach dochodzi do plagi kradzieży własności intelektualnych przez dyrektorów. Ci chcą zabłysnąć u ministra lub wojewody i pochwalić się owocem przygotowanego superdokumentu, przy którym często nawet nie kiwnęli palcem – potwierdza dr Stefan Płażek, adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspert od administracji państwowej.
Natomiast cytowana jedna z naszych czytelniczek - Kto jest wyżej w hierarchii, bierze wszystko. Wykonawcy pozostaje satysfakcja... - nie żali się, a stwierdza tylko smutny fakt.
Co z przykrością muszę zauważyć potwierdził Pan Mirosław Chrapusta, Dyrektor Wydziału Prawa i Nadzoru Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego:
– Jeśli urzędnicy wykonują raport na rzecz urzędu, to mamy do czynienia z wytworem jego pracy, a nie twórczości – dodaje. Zaznacza, że dyrektor bierze odpowiedzialność za dokument na siebie i jeśli jest dobrze napisany, to jest jego zasługa, bo odpowiednio pokierował pracownikiem, a autor może przecież otrzymać za to nagrodę pieniężną.
Panie Dyrektorze, odsyłam do art. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz bogatych zasobów piśmiennictwa i orzecznictwa w tym temacie. „...Wytwór jego pracy, a nie twórczość...” – nie wpadłbym nigdy na to. Chętnie bym zapoznał się z definicją twórczości w ujęciu pana Dyrektora. Czyżby pracownik nie mógł być autorem? To może artykuły 12-15 tej ustawy są zbędne?
No i nie wiem jak Pan Dyrektor oszacował koszty jakie by jego urząd musiał ponieść zastanawiając się nad tym, który z ok. 100 tys. dokumentów jest dziełem. Pragnę uspokoić Pana Dyrektora, przynajmniej 80% efektów naszej pracy to dokumenty urzędowe, kolejne przynajmniej 15% to bez wątpienia materiały urzędowe. Oczywiście spora z nich część jest wynikiem działalności twórczej o indywidualnym charakterze (są utworami w rozumieniu ustawy) ale na mocy art. 4 nie stanowią przedmiotu prawa autorskiego. Tylko w przypadku znikomej części naszej pracy powstają m.in. raporty, sprawozdania, analizy, opinie, koncepcje, metodologie dotyczące funkcjonowania urzędu, jakiegoś działu administracji lub jego części wskazujące propozycje wdrażania nowych, często innowacyjnych rozwiązań. W przypadku tych tylko można mieć wątpliwości. Z reguły też intuicyjnie pracownicy wiedzą, gdzie ma to miejsce. Może warto ich zapytać, albo tylko pozwolić przedstawić im swoje stanowisko. Ale nawet jeśli wiązałoby się to z jakimiś dodatkowymi kosztami dla urzędu? Czy to jest przesłanka by łamać prawo i jak słusznie zauważa dr Stefan Płażek pozwalać na kradzież własności intelektualnej?
Mam wrażenie, że tym razem „złote myśli” Pana Dyrektora to faktycznie wyłączna jego zasługa. Chyba nie skorzystał z pokierowania podległym mu pracownikiem, by przygotował mu dobrą merytorycznie wypowiedź dla Redaktora DGP.
Dzięki Panie Arturze za upublicznienie problemu na Waszych łamach. Wprawdzie nie musimy się wstydzić ilości czytelników naszego portalu, ale oczywiście jest to kropla w morzu w porównaniu z siłą medialną DGP.