Urzędy i inne jednostki, w których zatrudnieni są członkowie korpusu służby cywilnej bardzo różnie regulują czas pracy swoich pracowników...
Ponieważ zadań nam cały czas przybywa, a zasoby ludzkie się kurczą nic dziwnego, że nasi pracodawcy baczniej zaczynają się przyglądać naszemu czasowi pracy. Niestety bardzo często zamiast dążyć do poprawy organizacji pracy i lepszego wykorzystania naszej wiedzy i umiejętności (m.in. odciążenia od szeregu zbędnych czynności, w tym odmawiania realizacji „zadań zlecanych” przez jednostki „nadzorujące”, które nie mają umocowania w naszych obowiązkach i często polegających na ponownym przekazywaniu tych samych informacji w minimalnie innej „tabelce”) nasi pracodawcy ograniczają się ostatnio do bacznego spoglądania na zegarek rano i „na fajrant”.
Osobiście jestem wrogiem spóźnień. Nie mam też w zwyczaju wychodzić z pracy 5 minut przed gwizdkiem. Obserwuję jednak też inne zjawisko. W niektórych urzędach nasze 8 godzin pracy powoli zaczyna się niebezpiecznie rozciągać (i nie piszę tu o innym zjawisku – wykonywania szeregu obowiązków w domu, bo w pracy czasu nie starcza). Nasz czas pracy określony jest z reguły w regulaminie organizacyjnym lub regulaminie pracy albo w innym tego rodzaju akcie wewnętrznym. Pracodawca ma tu spore pole do popisu, co jednak nie znaczy, że ma pełną dowolność.
W ustawie o służbie cywilnej mamy tylko ogólne unormowania w tym zakresie zawarte w art. 97. Nie ma tam definicji pojęcia czasu pracy, dlatego też zgodnie z art. 9 należy zajrzeć do kodeksu pracy. Taką definicję znajdziemy tam w art. 128 § 1: Czasem pracy jest czas, w którym pracownik pozostaje w dyspozycji pracodawcy w zakładzie pracy lub w innym miejscu wyznaczonym do wykonywania pracy.
Niestety pojęcie pozostawania w dyspozycji pracodawcy też sprawia trudności interpretacyjne. Ale na początek może przyjrzyjmy się drugiej części tego unormowania – do dyspozycji pracodawcy mamy pozostawać w zakładzie pracy lub innym miejscu. Z reguły od bramy, drzwi zakładu pracy do naszego biurka jest jeszcze pewien odcinek do przebycia. Jak ktoś ma fart nie zajmuje mu to nawet minuty, inni mogą mieć jeszcze do przebycia i kilkaset metrów. Od którego więc momentu możemy „odetchnąć”? Pewną wskazówką są tu unormowania wprowadzone przez pracodawcę w zakresie rejestrowania czasu przyjścia do pracy w formie list obecności czy też elektronicznych czytników, które umieszczone są w konkretnych wyznaczonych miejscach zakładu pracy. Warto podkreślić, że pracodawca nie ma prawa wprowadzić nakazu przyjścia do pracy co najmniej 10, 15 minut przed godziną rozpoczęcia pracy, by pracownik o „godzinie zero” mógł rozpocząć przyjmowanie interesantów. Nigdzie też nie jest zastrzeżone, by 8 godzin naszej pracy pokrywało się z 8 godzinami naszej dostępności dla klienta. Jeśli nasz pracodawca uważa, że urząd musi być otwarty przez pełne 8 godzin to musi to zapewnić bez naruszania praw pracowniczych, a w szczególności zawyżania naszego dobowego czasu pracy. Bez problemu jest to możliwe, wszak z reguły w urzędach są i dni o wydłużonym czasie otwarcia.
Wróćmy jednak do pojęcia pozostawania w dyspozycji pracodawcy. Wprawdzie, jak już wspomniałem ustawodawca nie doprecyzował tego pojęcia, jednak zarówno doktryna, jak i bogate orzecznictwo wypracowało szereg reguł. Jest oczywiste, że w przypadku niektórych stanowisk (raczej rzadko w urzędach) niezbędne jest np. przebranie się w odzież roboczą, a szczególnie ochronną, bez której nie można podjąć pracy, trudno więc uznać, że pracownik jest w gotowości do świadczenia pracy zanim się przebierze. Nawet jednak w takich przypadkach właściwe jest doprecyzowanie tego w regulaminie pracy. Także jeśli pragniemy rozpocząć dzień pracy od przysłowiowej urzędniczej kawy lub herbaty, czasu na jej przygotowanie nie wlicza się do czasu pracy.
Jednak nasi pracodawcy czasem nie rozróżniają pojęć przygotowania się pracownika do pracy (właśnie odzież robocza, ochronna itp.) od czynności polegających na przygotowaniu stanowiska pracy (np. pobranie narzędzi, włączenie sprzętu komputerowego, otwarcie szaf z aktami i ich wyjęcie, przygotowanie druków, deklaracji itp), czy analogicznie na koniec pracy zabezpieczenia stanowiska (zdanie akt, zamknięcie i zabezpieczenie, wyłączenie sprzętu) oraz posprzątania stanowiska pracy (jeżeli należy to do obowiązków pracownika) – te czynności (przygotowanie stanowiska pracy oraz jego zabezpieczenie po pracy) zgodnie z utrwalonym orzecznictwem wlicza się do czasu pracy.
Oczywiście o umówionej godzinie pracownik powinien być przygotowany do pracy i rozpocząć jej świadczenie, a jego osobiste przygotowania powinny nastąpić przed godziną rozpoczęcia pracy. Jednak w zakres tych czynności nie wchodzi czas niezbędny do przygotowania stanowiska pracy, tak aby świadczenie pracy było w ogóle możliwe, nie są to bowiem w istocie czynności przygotowawcze, ale jest to już świadczenie pracy. Bez wykonania tych określonych czynności świadczenie podstawowych obowiązków nie byłoby możliwe lub byłoby utrudnione, są one czynnościami pomocniczymi wynikającymi wprost z zakresu obowiązków pracownika. Zgodnie bowiem z art. 22 § 1 kodeksu pracy pracownik zobowiązuje się w ramach stosunku pracy do wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz i ryzyko pracodawcy, a ten - do zatrudniania go za wynagrodzeniem. Z definicji tej wynika, że czas pracy nie zawsze oznacza realne świadczenie pracy. Jest też oczywiste, że to na pracodawcy ciąży obowiazek zapewnienia nam właściwego stanowiska pracy czy narzędzi. Ich uruchomienie, pobranie, przygotowanie stanowiska pracy to nierozerwalne elementy niezbędne do wykonywania naszych podstawowych obowiązków - to również nasza praca. Pozostawanie w dyspozycji pracodawcy rozpoczyna się od chwili stawienia się pracownika w wyznaczonym czasie w zakładzie pracy lub w innym miejscu, w którym praca ma być świadczona, a kończy - z upływem limitu dniówki, nie jest to natomiast tylko i wyłącznie czas faktycznego wykonywania głównych obowiązków pracowniczych.
Podejrzewam, że jeszcze dużo wody upłynie, zanim wszyscy nasi pracodawcy pojmą, że wykonywanie czynności, podczas których pracownik przygotowuje do wykonywania pracy nie siebie, lecz swoje stanowisko pracy jest już czasem pracy pracownika. Warto jednak na każdym kroku o tym wspominać i nie pozwolić na rozciąganie i tak już kiepsko płatnych 8 godzin w nieskończoność. Może trzeba też pomóc pracodawcy i zrobić mu jakąś ściągę z dorobku orzecznictwa w tym zakresie, pomocne mogą być też interpretacje Państwowej Inspekcji Pracy, która w tym zakresie również stoi na analogicznym stanowisku. Może też dobrze byłoby, żeby nasi pracodawcy sprawdzili swoje zapisy w regulaminach pracy. Bo może jest tam o jedno czy dwa słowa za dużo, które nijak się mają do przepisów prawa i niepotrzebnie mogą zainteresować inspektora PIP.