Dziś kilka słów o tzw. samobójach. No bo jak niby inaczej nazwać coś, co pochodzi z wewnątrz urzędu i stawia na głowie wszelkie plany i terminarze?
Myślę, że znana jest Wam taka sytuacja, kiedy wszystko się wali, terminy się spiętrzyły, organ nadrzędny domaga się natychmiastowej pomocy, telefony się urywają (oba), kolejka stoi przed drzwiami...
I przy tym wszystkim przychodzi ktoś z wewnątrz z pismem.
Mistrzem świata w tym u nas jest dział dawniej zwany ogólnym.
Zaglądasz w pismo i widzisz, że masz się wypowiedzieć w sprawie, która dla Ciebie jest akurat mało istotna, a biorąc pod uwagę kompletnie żaden wpływ Twojej opinii (której wg pisma ktoś niby oczekuje) na efekt końcowy - jest mało istotna również dla całej instytucji.
Termin odpowiedzi: 2 dni.
No ludzie kochani, w ten sposób dla pozorów (że niby ktoś pytał) musisz rzucić wszystko, zignorować dzwoniące telefony, świecić oczami przed tupiącym niecierpliwie organem nadrzędnym - żeby wyrazić opinię, którą i tak wszyscy oleją...
Tylko... może będę nudna, ale jak ma się to do efektywności, skuteczności i terminowości? Że o oszczędności nie wspomnę...
A do czasu udzielania odpowiedzi należy doliczyć czas na puszczenie dymu uszami i wymamrotanie mniej lub bardziej głośnych opinii o autorze pisma i jego (jej) pojęciu o warunkach i organizacji pracy na innych stanowiskach...