Bałam się iść do pracy dzisiaj. Właściwie to od jakiegoś czasu odczuwam lęk każdego roboczego ranka, tylko do soboty nie wiedziałam dlaczego. Ale po "Śniadaniu mistrzów" już wiem: jestem częścią dżungli (ewentualnie oceanu). Wszyscy wiemy, z czym to się kojarzy...
Ze zżeraniem się. Z łańcuchem pokarmowym. Z przegryzaniem gardeł. Z polowaniem na słabych i bezbronnych. Z ewolucją. Z doborem naturalnym - w myśli silny i sprytny przetrwa, słaby i ten, który nie potrafi się przystosować - zginie.
Najwyraźniej jestem
potworem czyhającym na ofiarę, zionącą ogniem bestią
,jak inni za podobnymi do mojego, łatwopalnymi biurkami.
No cóż, jeść trzeba i wyżywić rodzinę, marchewki od lat nie widać, tylko kije z każdej strony...
Z drugiej strony, jeśli spojrzeć na ekosystem naszej planety, czy możliwe jest życie na Ziemi bez dżungli i oceanów?
A tak na marginesie: natknęłam się gdzieś w necie na komentarz, który brzmiał: "dlaczego nikt nie morduje urzędników?"
No cóż. Niewiele trzeba, żeby w ruch poszły pochodnie i widły.
Właściwie to chciałam powiedzieć, że strasznie nam przykro. Czym sobie na takie słowa zasłużyliśmy? Czy tym, że MY, ta dżungla i ocean, przestrzegamy kodeksu etyki, który powstał, żebyśmy nie mieli prawa protestować chociażby przeciwko takim wypowiedziom? A może tym, że pracujemy często po godzinach nie mając prawa do wynagrodzenia za nie? Czy tym, że mimo braku skutecznej motywacji jakoś ciągniemy ten wózek starając się wykonywać swoją pracę jak można najlepiej - w otoczeniu prawa, które zostało nazwane dobrym - ale skoro jest takie dobre, to dlaczego co chwilę się zmienia???
A na pewno tym, że nigdy nie mamy już najmniejszej nadziei na zwykłe: "przepraszam"...