W dzisiejszym numerze DGP opublikowana została pierwsza część komentarza do ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej. Sądzę, że warto poszukać tego egzemplarza i polować na następne odcinki. To przecież nasza "mała konstytucja". Przy okazji pozwolę sobie, gdy uda mi się wygospodarować odrobinę wolnego czasu, do wyławiania z niego "złotych myśli". Oczywiście skorzystam również z dołączenia własnych przemyśleń i uwag (mniej lub bardziej poważnych - w zależności od aktualnego stanu ducha). Może na poczatek...
...mały fragmencik komentarza do art. 1.
...
Członek korpusu służby cywilnej w ramach zasady profesjonalizmu powinien również wykazać się postawą przejawiającą się w traktowaniu swoich działań jako spełnienia powinności na rzecz społeczeństwa, państwa i interesu publicznego oraz gotowości do przedłożenia w pewnych sytuacjach potrzeb służby i urzędu ponad interesy osobiste. Urzędnik nie ogranicza się bowiem do wykonywania swojej pracy przez czas ściśle określony, ale oddaje swój czas i całą swoją osobę do dyspozycji państwa. W miarę potrzeby państwo może żądać więc od niego pracy w każdym czasie. W rezultacie płaca urzędnika ma obok charakteru wynagrodzenia także walor uposażenia zapewniającego utrzymanie urzędnika i jego rodziny... (zacytowany w DGP za:
J. Jagielski [w:] J. Jagielski, K. Rączka, Komentarz do ustawy o służbie cywilnej, LexisNexis, Warszawa 2001, s. 8, 11, 16).
Oczywiście zainspirowało mnie zdanie, które pogrubiłem. Wziąłem do ręki mój ostatni pasek z wyliczeniem wynagrodzenia, rozejrzałem się po mieszkaniu - rodzina czteroosobowa. Czynsz i inne opłaty, coś tam do lodówki, do szafy,
stancja dla dwójki studentów, no i nie obędzie się bez kieszonkowego. Własne przyjemności sobie odpuściłem. Jakby nie liczyć moja płaca w żaden sposób nie posiada powyższego waloru. Ba, jest od niego bardzo odległa. Całe szczęście, że ma małżonka zarabia więcej ode mnie, dzięki czemu jakoś wiążemy koniec z końcem (o zbytku jednego żywiciela rodziny można zapomnieć).
Ale tak sobie pomyślałem, że jednak jak się poważniej zastanowić to jestem może wyjątkiem potwierdzającym regułę, bo mimo, że spełniam wszystkie warunki:
traktuję swoją pracę jako spełnianie powinności na rzecz społeczeństwa, państwa i interesu publicznego,
często przedkładam potrzeby służby i urzędu ponad interesy osobiste,
nie ograniczam się do wykonywania swojej pracy przez czas ściśle określony, ale oddaję swój czas i całą swoją osobę do dyspozycji szeroko pojętego pracodawcy - państwa
jak na razie rodzina się mnie nie wyparła.
"Normalny urzędnik" w realiach ostatnich lat (dożywotnie zamrożenie naszych wynagrodzeń) taką postawą ani chybi szybko doprowadzi do tego, że nawet jeśli zdążył założyć rodzinę, szybko ją utraci. Do tego ze względu na poświęcenie większości doby państwu i społeczeństwu, nie starcza mu już czasu na jakiekolwiek "przyjemności". Sypia niewiele i byle gdzie - właściwie mieszkanie mu niepotrzebne - wystarczy jakiś kącik z pryczą w noclegowni. Na jedzenie też czasu nie starcza, a i apetyt kiepski. To są kolosalne oszczędności. W takim przypadku jałmużna, którą co miesiąc otrzymujemy - szumnie nazywana wynagrodzeniem - nabiera jednak powyższego waloru.
Jednak jest duża szansa, iż wystarczy na utrzymanie "urzędnika i jego rodziny" jeśli ten wrak czlowieka nadal można tym pojęciem określić.