Tym razem w Dzienniku Gazeta Prawna błysnęła Paulina Bąk artykułem "Urzędnik skarbowy kosztuje 6 tys. złotych".
(czyżby rosła konkurencja dla guru - Pana Radwana?). Trzeba przyznać, że jest to świetny przykład jak z danych statystycznych wyciągnąć te, które pasują nam do ogólnej linii - "huzia na... urzędnika".
Podtytuł artykułu był nawet zachęcający - Pracowników fiskusa
mogłoby być mniej
, a ich pensje wyższe, gdyby administracja była lepiej zarządzana.Niestety im "dalej w las" tym więcej wybiórczo dobranych danych. Wg MF w administracji podatkowej (w urzędach i izbach skarbowych, urzędach kontroli skarbowej oraz departamencie administracji i kontroli podatkowej w Ministerstwie Finansów) zatrudnionych jest na etatach ponad 48,6 tys. osób. Autorka wspomina wprawdzie mimochodem, iż są kraje o większej ilości urzędników podatkowych, ale główny nacisk kładzie na fakt, iż w Hiszpanii, Włoszech jest ich mniej. Tylko co miałoby z tego wynikać? Patrząc jakie problemy budżetowe mają te kraje, można się zastanowić, czy przypadkiem nie mają zbyt mało służb zajmujących się poborem podatków. Nie otrzymujemy również żadnych danych na temat jakości zarządzania w tamtych służbach. Jeśli Autorka zadałaby sobie odrobinę trudu - zauważyłaby że stosunek ilości "skarbowców" do ilości mieszkańców danego kraju poza ewenementem - Szwajcarią i "sztandarowymi" - Hiszpanią i Włochami w pozostałych krajach jest zbliżony, a Polska z 1 urzędnikiem przypadającym na około 800 mieszkańców nie odbiega wcale od średniej.
W kilku miejscach artykuł epatuje nas tytułową kwotą 6000zł. Autorka jednocześnie podaje, że w Słowacji na jedną osobę na etacie wydaje się 7,6 tys. zł, a najwięcej w Europie kosztują urzędnicy w Szwajcarii, Danii oraz Austrii. Sprawia to wrażenie, iż "nasze 6000zł" to dużo. Ale jak zajrzymy w tabelę, to tańszych urzędników wśród 24 krajów wymienionych w dołączonej tabeli mają tylko: Łotwa, Węgry, Litwa, Bułgaria, Ukraina i Białoruś.
Zawsze też przy okazji zapoznawania się z tego rodzaju artykułami zadziwia mnie pewność "ekspertów", którzy mają wiedzę tajemną o złym zarządzaniu w urzędach i rzeszach niepotrzebnych urzędników, których możnaby zwolnić uwalniając fundusz wynagrodzeń dla reszty. Skąd więc te tysiące nadgodzin w skarbówce????
Na koniec ostatni "kwiatek" bez którego tego rodzaju twórczość widać nie potrafi się obyć. Jak zwykle trzeba "zderzyć" zarobki urzędników ze średnią krajową. Przerabialiśmy to wiele razy, ale widać jest to nieodzowny element dziennikarstwa w DGP.
Tym razem jednak Autorka chyba nawet nie przeczytała ze zrozumieniem swojego tekstu. Podaje przecież, że na te 6000zł składa się zarówno wynagrodzenie brutto pracownika, jak i obciążenie składkami płacone przez pracodawcę, a nawet "wydatki na tzw. back office (np. kadry, księgowość) urzędów".
Nie będę już się zbytnio znęcał, pominę te koszty back office.Niestety w żaden sposób z tych około 6000zł nie wychodzi mi 4000zł netto.
Pominę też, o czym już wiele razy pisaliśmy, meandry średniej krajowej, na którą mają wpływ miliony umów z płacą minimalną i "resztą" pod stołem.
Zadałem sobie trochę trudu by bliżej przyjrzeć się za to skąd w danych IOTA te 6000zł - tu trzeba przyznać, iż jest to realna kwota. Z tym że składają się na to (średnie wynagrodzenia z "13"):
MF 1926 prac. wynagr. 7451zł
IS 3664 prac. wynagr. 5097zł
UKS 5112 prac. wynagr. 6256zł
US 38341 prac. wynagr. 4496zł.
razem 49043 prac. wynagr. 4840zł (z pochodnymi płaconymi przez pracodawcę ok. 5840zł)
(nie ma też sensu po raz kolejny wspominać, że na średnią w poszczególnych jednostkach duży wpływ mają gaże kadry kierowniczej)
dane:
oraz
stan zatrudnienia MF na 01.01.2012
Na koniec może jednak pomogę Autorce - wynagrodzenie z pochodnymi w wysokości 5840zł to płaca netto około 3440zł. Nie jest to trudne do obliczenia nawet przy pomocy kalkulatorów zamieszczonych na stronach Inforu.