Może jestem przewrażliwiona, ale publikacja w jednym dniu w jednym dzienniku dwóch artykułów, z których jeden traktuje o tym ile zarabiają urzędnicy wyższego szczebla razem z tym co radach nadzorczych państwowych spółek, a drugi o tym, że urzędnicy domagają się odmrożenia swoich pensji - znów pachnie mi manipulacją. A może tym razem to przypadek? Mimo to dla wyprzedzenia komentarzy dobrze uświadomić sobie jedną rzecz:
tak jak w firmach prywatnych szef czy prezes zarabia znacznie więcej niż pracownik firmy na szeregowym stanowisku (i to w zależności od regionu w którym spółka czy spółka-córka funkcjonuje...), tak samo w urzędach na szeregowych stanowiskach zarabia się znacznie mniej niż w ministerstwach czy na stanowiskach dyrektorów (a już szczególnie dyrektorów w ministerstwach). Znaczy to ni mniej ni więcej, że wcale nie są rzadkością ludzie, którzy zarabiają poniżej 2 tys. zł. Jak już kiedyś zauważyłam, ponieważ na stanowiskach wspomagających 75% to kobiety, to one właśnie najczęściej zarabiają najmniej. Proszę mi wierzyć: przepaść w wynagrodzeniu pomiędzy dyrektorem departamentu w ministerstwie a panią która wklepuje zeznania czy księguje wpłaty jest ogromna. Ale ta pani też jest człowiekiem i z czegoś musi żyć. Utrzymać rodzinę. Czasem jest tak, że sama wychowuje dziecko. Albo dzieci. I nie może dorobić, ani w radzie nadzorczej ani nigdzie indziej. Tymczasem od kilku lat jej pensja nominalnie wciąż jest ta sama (bywa i 1600 zł), podczas gdy koszty utrzymania rodziny, gazu, prądu (o paliwie nie mówię, bo pani zazwyczaj nie dysponuje samochodem, ponieważ jej na to nie stać), dojazdów do pracy, żywności itd. poszły ogromnie w górę.
Czy dlatego pani nie może mieć prawa do zabrania głosu w sprawie swoich wynagrodzeń? Ale ona tego nie zrobi. Boi się. Bo zarabia mało, ale ma pracę (chociaż tu znów trzeba wspomnieć, że trudno dziś mówić o bezpieczeństwie zatrudnienia...). Bo - szczególnie w małych miejscowościach - nie ma wielu pracodawców chcących zatrudniać samotne matki. Ale to dobrze, że jest ktoś kto w ich imieniu się upomniał.
Czytając komentarze o "bandzie urzędniczych nierobów" myślę sobie czasem jak dobrze zrobiłoby niektórym poznanie konkretnego Człowieka. Łatwo wydawać takie osądy myśląc o masie. Trudniej krzywdzić człowieka patrząc mu w oczy, bo to już będzie zwykły sadyzm. Ale dziennikarze nie myślą o urzędnikach czy pracownikach k.s.c. jako o jednostkach, tylko myślą o nich jako o masie. Z której można wyciągnąć średnią. Ewentualnie od czasu do czasu wyciągnąć jednostki, które dorabiają w radach nadzorczych. A obok dać artykuł, że urzędnicy domagają się podwyżek... A czytelnik niech sobie zestawi te dwie treści i wnioski wyciągnie zgodne z linią redakcji.