Wiosna. W każdym stworzeniu bożym wzbierają siły witalne. No prawie.
Podążam izbowym korytarzem z głową w chmurze ciężkich myśli. Nie mogę się skupić, Co u cholery tak stuka, szura? ... To niestety ja, moje kroki. Nigdy w ruchach koci nie byłem, ale żeby tak powłóczyć nogami? Cóż, starzeję się, a i ciała trochę nabrałem.
O właśnie, jest coś, czego się dorobiłem. Muszę to zapamiętać jako ironiczną ripostę, gdy żona po raz n-ty wypomni mi, że jako facet jestem do niczego – nie zapewniam jej poczucia bezpieczeństwa. W zasadzie to ona utrzymuje rodzinę i na swoich barkach dźwiga odpowiedzialność ze jej los. Gdyby straciła pracę to przecież z mojej pensji... Inni faceci, mówi, robią kariery, ewentualnie biorą drugi etat, cokolwiek, a ja ze swoimi 2.800 to śmieszny jestem. A śmiesznego faceta się nie szanuje. I nie kocha.
Dotąd to przynajmniej w pracy się spełniałem i mogłem liczyć na ciepłe słowa przełożonych. Trochę jak w dowcipie Andrzeja Mleczki, ale pozwalało zachować równowagę psychiczną. Błoga świadomość, że nie jestem kompletnym zerem. Piętnaście lat w skarbówce, ostatnie cztery w izbie skarbowej. Tyle różnych spraw, tulu różnych doradców podatkowych i adwokatów jako pełnomocników stron, a przed sądem zawsze to samo: skarga na decyzję oddalona. Tak było do lutego tego roku.
Dlaczego winda niemal nigdy nie czeka na tym piętrze, na którym chcę wsiąść? Dobra, idę, w końcu do nowej emerytury mam jeszcze 20 lat. Na tą myśl robi mi się wesoło. Zupełnie jak podatnikowi, który w przeświadczeniu o bezkarności wystawiał lewe faktury, a teraz z decyzji dowiaduje się, że ma zapłacić milion. Plus odsetki. No, gdyby to było 10 tysięcy, to by się zdenerwował, a może i zmartwił, ale milion? Toż to abstrakcja.
Oddech trochę cięższy, schody pokonane. Dziś serce lekko strwożone i trudniej krew przepycha, bo właśnie toczy się rozprawa ze skargi na moją decyzję. Pierwsza od czasu lutowych wpadek. No właśnie, co to wtedy było, cudowne olśnienie sędziego sprawozdawcy plus nieznajomość akt sprawy u pozostałych sędziów ze składu, czy może jednak słuszna diagnoza: nie radzisz już sobie, oto nieuchronnie wchodzisz w jesień swej aktywności zawodowej? Dzisiaj kolejny sygnał, stąd ten niepokój.
Na drodze do mojego pokoju dwóch kolegów o czymś w rozbawieniu rozprawia. Dobiegają mnie słowa Las Vegas, ruletka... Wymieniamy szczere uściski dłoni. O jakim filmie opowiadają? A niech mnie, Radek jedzie do Stanów, na wycieczkę. Pięknie, ale jak to możliwe? Aha, to nagroda. Nagroda dla jego żony za dobre wyniki sprzedaży okapów kuchennych. No tak, zapomniałem, że on również jest mężem swojej żony. Opłacony przelot, noclegi, wyżywienie, przelot helikopterem nad Wielkim Kanionem, kieszonkowe do kasyna, …
Niektórzy mają fart, to dobrze. Zbieram się do kupy w moim fotelu. Dzwonię. Ufff, skarga oddalona. Zatem nie wszystek jeszcze umarłem. Podołałem szwindlom w obrocie złomem i na tarczy odprawiłem tym razem pierwszego doradcę RP.
Uchylają się drzwi. Podekscytowana koleżanka rzuca: w przyszłym tygodniu płacą nagrody za pierwszy kwartał.
Ile?
Średnio niecałe trzysta złotych, brutto.