Wykańczając kontrolę zarządczą (a może raczej: będąc wykańczaną przez kontrolę zarządczą…) zastanawiam się coraz głębiej nad dziwnym kontrastem, który się pogłębia pomiędzy drukowaniem wielu papierków uzasadniających wydatki np. na wkłady do długopisów dla urzędników a rozliczeniem np. budowy nowej siedziby PZPN.
Zastanawia mnie też mocno fakt, że w zarządzie PZPN nie ma ani jednej kobiety. Oj, wiem, że zaraz mnie tu koledzy zakrzyczą, ale ostatnio szukam pracy i nie miałabym nic przeciwko takiej odmianie… Jak zresztą chyba niemal 100% społeczeństwa.
Z tego co widzę to najwyraźniej prowadzenie dokumentacji tej instytucji nie wymaga wielkiego wysiłku, umiem też parzyć kawę, a jeśli chodzi o kwalifikacje i rekomendacje to mój tatuś swego czasu był piłkarzem (no może nie była to I liga, ale jednak) i doskonale wiem, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie…
W zakresie wykształcenia żadnych informacji na stronie zarządu nie znalazłam, więc zakładam, że nie są istotne.
A tak serio: to ja się nie zgadzam. Nie życzę sobie być porównywana do tych panów. Nie ten poziom życia, ba, nie ta sama planeta nawet. Nie ten sam wysiłek wkładany w pracę.
A w mediach stawiani jesteśmy na tym samym poziomie i jesteśmy takim samym celem. Wg przeciętnego internetowego komentatora jesteśmy po tej samej, ciemniej stronie Mocy… jako ci, którzy marnują pieniądze.
No, ale oni sobie zrekompensowali te nieprzyjemności. Ze sporym wyprzedzeniem zresztą.
A może by tak przyjrzeć się bliżej z naszej, skarbowej perspektywy?
Muszę się wziąć ostro za mojego synka, bo zamiast rozmyślać o fizyce kwantowej powinien ostro się wziąć za treningi. W końcu ktoś w tej rodzinie powinien nauczyć się jak nie pracując zarabiać pieniądze…