...czyli wnioski z lektury i z życia...
W weekendowej Rzepie pojawił się artykuł Marcina Kędzierskiego pt. „Nie stać nas na tanie państwo”. W tym samym numerze jest też ciekawy artykuł Michała Szułdrzyńskiego. W piątek natomiast, dzięki długiej podróży do domu, udało mi się wreszcie przeczytać „Wyjście awaryjne” Rafała Matyi (polecam! i pewno pamiętacie naszą portalową rozmowę). Winna Wam jestem też tradycyjną analizę „poswojemu” sprawozdania Szefa s.c. – tym razem za rok 2017.
O nitach
Tymczasem piszę ten artykuł w 106 rocznicę zatonięcia niezatapialnego MS Titanic. Dlaczego go wspominam? Ponieważ, jak się całkiem niedawno okazało, wbrew całościowej wizji i ogólnym planom tej potęgi i tryumfu myśli technologicznej główną przyczyną katastrofy okazały się szczegóły. W tym przypadku – nity, spajające blachy użyte do budowy kadłuba statku. I podobne szczegóły zazwyczaj decydują o powodzeniu lub klęsce najbardziej ambitnych i przemyślanych przedsięwzięć. Problem w tym, że od wielu lat w wielkiej polityce (bądźmy uczciwi: nie tylko naszej…) na szczegóły nie ma miejsca.
Ale po kolei.
Awantura o nagrody i w ogóle, o zarobki dla rządzących odbije się nam czkawką niewątpliwie. To jest naturalna kolej rzeczy ponieważ wciąż urzędnicy utożsamiani są z politykami. Można rzec, dostaniemy rykoszetem… Nie mnie jednak rozstrzygać, ile powinien zarabiać minister. Natomiast warto dostrzec jedną prostą zależność: politycy mają jakieś wizje i ogólny obraz (pomijamy podstawową chęć, jaką jest zatopienie przeciwnika, oczywiście…) tego, jak państwo ma funkcjonować. Pojawiają się jakieś obietnice, może nawet ogólny zarys jakiegoś planu, ale – jeśli przejść do szczegółów – oni nie muszą wiedzieć JAK to w drobnych punktach zrealizować. Od tego właśnie mają urzędników. I teraz – od sposobu traktowania tych właśnie urzędników (co powtarzam po raz nie wiem który) zależy powodzenie lub klęska.
Od pokoleń (a nawet, jak spojrzeć w zoologię, nie tylko w naszym gatunku) jest tak, że bardziej doświadczeni uczą tych mniej doświadczonych. Bez urazy, ale nawet jak spojrzycie w dłuższej perspektywie na stada zwierząt, to pamięć o odkryciu miejsca bogatego w jakiś szczególny dla stada zasób trwa znacznie dłużej niż życie osobnika, który go odkrył. Przekazywanie wiedzy zapewnia przetrwanie wspólnoty. Bo czasem jest kwestią życia i śmierci wiedza, gdzie szybko można znaleźć wodę czy pożywienie.
I nie chodzi mi nawet o wspólnotę w sensie zespołu urzędników, czyli konkretną organizację. Chodzi o zadania, które oni wykonują. Bo każda wiedza przyczynia się do oszczędności czasu, który zostałby stracony na poszukiwanie dawno znalezionych i zapomnianych prostych i mniej prostych rozwiązań. To rzetelna wiedza też pozwala wprowadzać innowacje – projekt oparty na takiej właśnie wiedzy ma znacznie większe szanse na sukces niż projekt realizowany bez niej. Im bardziej pielęgnowana pamięć organizacji, im lepiej i sprawniej przekazywana wiedza tym sprawniejsza sama organizacja. Clou przede wszystkim w tym, by było komu ją przekazywać i w tym, żeby jej tak łatwo wraz z odejściami nowo nauczonych – nie tracić. A co się dzieje dzisiaj?
Trudno się zatem dziwić, że radykalnie spada zainteresowanie karierą w administracji publicznej – najlepsi absolwenci wolą wybrać lepiej płatne posady w sektorze prywatnym, które przy obecnej sytuacji na rynku pracy są łatwiej dostępne niż jeszcze kilka lat temu. Co więcej, ścieżka kariery w sektorze prywatnym jest znacznie bardziej przewidywalna.[1]
W sprawozdaniu Szefa s.c. za rok 2017 widać bardzo wyraźnie (o czym pisał Elsinore niedawno), że korpus się starzeje. Nie wiem czy zabawne, ale znamienne jest to, że wielu doświadczonych pracowników i urzędników trwa nie dlatego, że nie znalazłoby lepszej pracy - ale dlatego, że niewiele im pozostało do emerytury i nie widzą już sensu w takiej zmianie. Problem w tym, że swojej wiedzy nie mają komu przekazywać. Oszczędności na urzędnikach i pracownikach s.c. generują więc koszty, których nikt jak dotąd nie mierzył, koszty – jak je nazywam – wyważania drzwi otwartych.
Może powiecie: czy to nie jest szansa, żeby zacząć robić coś całkiem inaczej niż przez lata? Czasem tak. Często – nie. Bo podejmowanie i wprowadzanie innowacji bez solidnej wiedzy o podstawach może skutkować nieoczkiwanymi (i kosztownymi!) skutkami. I tu nawiążę do swojego podwórka: brak znajomości źródeł danych nie pozwala na wyciągnięcie racjonalnych wniosków, bo nie pozwoli nawet na przygotowanie jakiegokolwiek wiarygodnego zestawienia. Każdy występujący w bazie danych element ma swoje znaczenie. Trzeba wiedzieć, co i dlaczego należy brać pod uwagę a co nie jest istotne w takich zestawieniach. Co z czym można porównywać, a co jest naturalnym skutkiem czego innego i jak interpretować wynik. I przede wszystkim – jakich danych można, a jakich nie należy używać; kiedy występowały istotne zmiany w źródłowych systemach, z jakich przyczyn i jakie te zmiany niosły skutki. Jak i dlaczego się zmieniało prawo, otoczenie, populacja. To wszystko razem stanowi właśnie wiedzę, którą specjalista niemal oddycha, a której nie może posiadać nowicjusz. Dzisiaj stajemy się administracją pracującą właśnie na ogromnych zbiorach danych, które służą i do analiz przeszłych zjawisk jak i do prognozowania tych przyszłych. A przede wszystkim – do wyłapywania nieprawidłowości. Tu nie ma miejsca na zgadywanie…
O państwie
I tu dotykamy kolejnego zjawiska: stopnia wykorzystywania wiedzy organizacji w podejmowaniu decyzji. Chciałabym, żeby kiedyś ktoś przeprowadził takie badania – na ile podejmowane w administracji decyzje oparte są na rzetelnej, sprawdzonej wiedzy. Nie żebym kwestionowała cokolwiek, nie o to tu chodzi. Problem często polega na tym, że w starciu: polityka vs specjaliści od lat wygrywa ta pierwsza. I nawet widoczna dla specjalistów z daleka nadpływająca góra lodowa nie jest w stanie tego zmienić. Nie wiem, może politycy stoją do niej tyłem. Albo nie włożyli okularów. Co ciekawe, akurat opcja polityczna nie ma tu kompletnie żadnego znaczenia.
Praca w administracji wbrew powszechnej opinii, wymaga kwalifikacji wyższych niż umiejętność czytania i pisania. Nie jest wyłącznie bezmyślnym podążaniem trasą wytyczaną przez procedury. Nasz świat zmienia się tak szybko, że procedury nie mają szans za tymi zmianami nadążać – a pamiętajcie, że sporo czasu upływa już w trakcie ich tworzenia. Myślę, że dość często człowiek spotyka się z sytuacją, której nie obejmuje lub nie przewidziała żadna procedura. Dlatego tak ważne jest, by w urzędach państwo zatrudniało odpowiednią kadrę, która potrafi radzić sobie i w takich sytuacjach. I nie chodzi tu tylko o wyższe stanowiska czy nawet stanowiska średniego szczebla albo koordynujące. Przede wszystkim chodzi o specjalistów. Nie stać nas na to, żeby byli słabi. Na przykład - jak wspomniane na początku artykułu nity. Nie stać nas na to, żeby w administracji zatrudniać ludzi z łapanki... Jak wygląda dziś zainteresowanie rekrutacją do urzędów, zobaczcie poniżej:
Tabela pochodzi z załącznika nr 2 do sprawozdania Szefa s.c. za rok 2017
Wykres pochodzi z załącznika nr 6 do sprawozdania Szefa s.c. za rok 2017
Nasza polityka od wielu lat zatrzymuje się na pewnym poziomie ogólności. Takie procesy jak wykluczenie komunikacyjne mniejszych (a nawet większych, bo dotyka to i dawnych miast wojewódzkich) miejscowości nie są przez polityków dostrzegane. Takie drobne wydawałoby się sprawy mają kolosalne znaczenie dla kraju. Dla nas, urzędników, również. Co z tego, że głośno podnoszone są hasła zachwalające mobilność jeśli nie ma czym dojechać do pracy? Samochód? Ha, ha. Tu się pojawia problem parkingowy. Szczególnie dotkliwy w dużych miastach (do których zazwyczaj ta mobilność ludzi przecież prowadzi).
Mam pewien żal do Szefa s.c., że w swoim sprawozdaniu nie dostrzegł pewnej szansy. I że szansa ta nie jest promowana. Moglibyśmy lepiej wykorzystać potencjał członków korpusu s.c., jeśli byłaby szerzej możliwa ścieżka kariery z wykorzystaniem pracy zamiejscowej. Przecież wiele urzędów centralnych czy ministerstw ma jednostki terenowe. Dlaczego nie propagować pracy dla centrali stamtąd? Przecież nie wszyscy w korpusie mają bezpośredni kontakt z obywatelem. W dobie internetu i telekonferencji można ten potencjał uwolnić.
Takie rozwiązanie daje jakąś szansę tym, którzy ze względu na niemożność (z różnych przyczyn) mobilności lub obawę przed wyprowadzką w nieznane utknęli i nie widzą innego wyjścia jak tylko opuszczenie korpusu. Z odejściem każdego doświadczonego pracownika państwo sporo traci. Nie tylko w wymiarze wiedzy, ale również w wymiarze ekonomicznym: poniosło przecież koszty jego wyszkolenia (nawet jeśli szkolił się za swoje, to nowy będzie potrzebował czasu żeby zrobić to samo). Więcej: często zdobytą wiedzę zaniesie na rynek prywatny. A jak trudno bywa w starciu np. z byłym i dobrym inspektorem kontroli skarbowej to pracownicy KAS myślę, że wiedzą doskonale.
W moim resorcie taka praca jest możliwa.
Bo nie wiem czy wiecie, ale to nie jest tak, że człowiek przeprowadzając się do stolicy natychmiast zyskuje większe kompetencje. Mamy mnóstwo świetnych fachowców rozsianych po całym kraju. I wielkim błędem byłoby ich stracić.
No i jak zwykle napisałam niezupełnie to, co planowałam. Może następnym razem będzie więcej o sprawozdaniu. Pewno wystąpię też o dane, w oparciu o które sprawozdanie zostało sporządzone – bo niektórych informacji na których je oparto mi brakuje.
Książkę Rafała Matyi zdecydowanie Wam polecam. Zwłaszcza, jeśli – jak ja – czujecie czasem, że coś w Wami nie tak. Poprawia autodiagnozę…
I jeszcze jedno: życie codzienne składa się z mnóstwa tego rodzaju szczegółów. Tak samo, jak składało się życie naszych przodków i jak będzie się składało życie tych, którzy przyjdą po nas. Każdy człowiek ma własną historię i to jej elementy kształtują jego obecne i późniejsze zachowania. Nie wiem jak Wy - ja mam powyżej uszu piaskownicowych bójek na łopatki i grabki. Rolą państwa jest przede wszystkim zapewnienie odpowiedniej jakości życia obywatelom. Wzajemnym okładaniem się wiaderkami raczej osiągnąć się tego nie da. I żeby nie było: nie jest to manifest polityczny, tylko głos wołającego na puszczy.
A co do spraw drobnych: na stronie DSC w piątek pokazał się komunikat, że 4 maja mamy wolne, a w zamian będziemy pracować w sobotę 27 maja 26 maja [edytowane: dzięki za czujność :)] 19 maja [ponowny edit: nastąpiła zmiana zarządzenia o dniu wolnym od pracy w administracji rządowej. Dniem odprtacowywania nieoczekiwanego dnia wolnego będzie nie 26, ale 19 maja - szczegóły znajdziecie TUTAJ]. Co skutkuje kłopotami dla młodych rodziców (w sobotę przedszkola są przecież nieczynne) i tych z miejscowości wykluczonych komunikacyjnie (w sobotę komunikacja publiczna funkcjonuje inaczej niż w dni powszednie i w efekcie mogą nie mieć czym dojechać do pracy). Takie tam właśnie szczegóły codziennej egzystencji obywatela… Czy nie jest jeszcze za późno, żeby dać ludziom wybór - 4 maja czy sobota?
[1] Marcin Kędzierski, Nie stać nas na tanie państwo, Rzeczpospolita 14-15 kwietnia 2018 http://www.rp.pl/Kraj/304129942-Nie-stac-nas-na-tanie-panstwo-Slabo-wynagradzani-urzednicy-i-ministrowie-to-droga-do-republiki-bananowej.html