czyli jak się ma strój do zarządzania
Natknęłam się właśnie na artykuł na stronie dla kadrowców -
pulshr. Autor donosi, że w Wietnamie, w mieście Can Tho, urzędnikom zakazano przychodzenia do pracy w dżinsach i T-shirtach. Dalej czytamy, że
"pierwsze naruszenie nowych zasad obowiązkowego ubioru będzie skutkowało ostrzeżeniem, później grozić będą środki dyscyplinarne". Uzadanienie natomiast brzmi: odejście od dżinsów i t-shirtów jest wkładem w
"demokratyczne, nowoczesne, profesjonalne, dynamiczne i skuteczne zarządzanie". Jestem w stanie zrozumieć, że urzędnik powinien wyglądać porządnie. Natomiast zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć w czym dżinsy przeszkadzają demokratycznemu zarządzaniu i jak T-shirt spowalnia dynamikę. Jeszcze bardziej nie rozumiem jak się ma demokratyczne zarządzanie do kar dyscyplinarnych za koszulkę z nadrukiem (albo i bez). Osobiście koszulki mi nie przeszkadzają, dżinsy tym bardziej, jeśli są czyste i schludne - a zazwyczaj na urzędnikach są. Nieco kontrowersyjne mogą być ewentualnie napisy na T-shirtach i np. o ile czasem noszę ukochaną koszulkę z zarysem profilu Lorda Vadera, to jako pracownik resortu finansów raczej nie założę tej z Draculą. Bo się bardziej kojarzy. A może przewrażliwiona jestem. Popatrzyłam sobie na rozmaite strony, gdzie można znaleźć coś na temat dress code, w tym w urzędach. Ogólnie - może ktoś uzna, że przesadzam - mam dziwne wrażenie, że temat jest rozdmuchany na siłę. Jeśli spojrzeć głębiej, ma u podstaw... manipulację. Nadrabianie wizualnym wrażeniem. Pierwszy artykuł (z biznesu) macie
TUTAJ. A cytat z niego tu:
Oczywiście nawet najlepszy ubiór nie zastąpi kompetencji i wiedzy, ale na pewno pomoże w wielu zawodowych sytuacjach.
Tak, wiem, wizerunek i tak dalej. To teraz wpiszcie sobie w google "Einstein", "Steve Jobs" czy "Bill Gates", ustawcie wyszukiwanie obrazem i popatrzcie, czy na wszystkich zdjęciach z publicznych wystąpień są ubrani w garnitury. I jaki z tego wniosek?
Kolejny
artykuł jest dla businesswoman. Ale wrzucam, bo może ktoś chce zgłębić temat. Na stronach Serwisu Samorządowego PAP natomiast znalazłam wreszcie coś kierowanego bezpośrednio do urzędników/ urzędniczek.
Pierwszy tekst to wywiad ze stylistką Tatianą Szczęch.
Drugi - to kontynuacja pierwszego, zawierająca komentarze czytelników.
I w tym tekście właśnie znalazła się opinia, która wyraża znacznie lepiej to co myślę (wywrotowo!) niż niniejszy tekst:
„(…) każdy jest inny i naprawdę niewiele mnie obchodzi, jak się nosi, a bardziej co ma w głowie, czy jest kompetentny, uprzejmy i uczynny. Jak tego nie ma, to może sobie być najeleganciej ubrany i nic mnie do niego nie przekona. Tak wiec niech ma dredy i krótkie spodenki, albo tipsy, albo cekiny, tylko niech pomoże, doradzi i zrobi to bez zwłoki, nie generując kolejki” – komentuje Bratzacieszyciela. I dodaje: „Nawet w klapkach, zwłaszcza, że zza okienka i tak widać zwykle tylko górną część ciała, a nie wszędzie są klimatyzacje, lub co gorsza sprawne ogrzewanie. Jak wysiedzi, to nawet niech sobie siedzi w swetrze z owczej wełny albo w kurtce - urzędnik ma spełniać swoje zadania, a nie być nienaganny w doborze pudru”.
Oczywistą też rzeczą jest, że w naszej rzeczywistości odzież o wymaganej jakości przez stylistów wypowiadających się o dress code to możemy ewentualnie pozyskać z lumpeksów. Więc tę kwestię zostawię z boku.
Nawiasem mówiąc, nic nie żyje krócej niż para rajstop w kontakcie z moim obgryzionym zębem czasu biurkiem. Dlatego też ostatnio do pracy zazwyczaj chodzę w spodniach. Jak mi się niekiedy zdarzy ubrać bardziej elegancko, to nieprzyzwoicie wręcz kontrastuję z wystrojem i stanem użytkowanego pomieszczenia. Nie pasuje. Nie na miejscu. Czyli właśnie zwracam uwagę tym niedopasowanym strojem.
Jednakże nie będę udawać, że temat jest mi bliski - może ktoś z Was ma o tym do powiedzenia coś więcej, to zapraszam.