i białych plamach
Tak się poukładało, że od kilku miesięcy mam dwa miejsca świadczenia jednej pracy. Mój zawód pozwala bowiem na coś w rodzaju pracy zdalnej*. Od czasu do czasu, ze względu na rozmaite projekty w których muszę uczestniczyć z racji zakresu zadań, muszę też przemieścić się między jednym miejscem świadczenia pracy a drugim (wiadomo, że łatwiej przekonać kogoś, że się myli i powinien zrobić coś inaczej gdy mu się patrzy prosto w oczy). Praca zdalna (nawet w tej formie) nie jest jeszcze popularna w administracji. W korpusie służby cywilnej popularne za to stało się słowo "mobilność". To wygodniejsze, bo nie trzeba martwić się o pracownika, jego rodzinę i koszty - finansowe i psychiczne - przeprowadzek. Natomiast w przypadku delegacji wypada płacić. Jednak praca zdalna po pierwsze, pozwala zauważać problemy już u podstaw, a po drugie - jest do zaakceptowania dla tych, którzy na stałe przenosić się nie mogą (nie chcą). Istnieje jeszcze trzecia możliwość: powrotów do domu w weekendy. Nie wiem jak dla Was, dla mnie taka forma rodzinnego życia ma więcej wad niż zalet. No i nadal aktywny pozostaje problem kosztów dodatkowego mieszkania. Zarówno mobilność na stałe czy mobilność w dni robocze generują kolejny problem: trzeba takiemu pracownikowi przygotować stanowisko pracy.
A w dużych miastach, szczególnie w Warszawie przestrzeń kosztuje znacznie więcej. Nikt jeszcze nie postawił biurowców z gumy czy innego tworzywa, które dostosowywałyby się same do potrzeb. Nawiasem mówiąc, biorąc pod uwagę gęstość zabudowy w Warszawie obawiam się, że i tak by to nic nie dało. Warto zauważyć, że umożliwienie pracy zdalnej poszukiwanym na rynku specjalistom (np. informatykom) może ich skłonić do zatrudnienia się czy pozostania w służbie cywilnej (wbrew pozorom, ludzie tej dziedziny bardzo rodzinni są). Na prowincji raczej nie ma wielkich firm i jeśli już zdecydowaliby się na wyjazd i wywrócenie życia do góry nogami to pójdą tam gdzie lepiej płacą i nikt nie będzie się temu dziwił.
Tymczasem administracja po ciuchutku i pomalutku zmierza w stronę centralizacji. Coraz głośniej mówi się choćby o likwidacji małych urzędów skarbowych. Te najmniejsze znajdziecie właśnie na prowincji. Kto wie co będzie dalej? Wszak podobne wieści dochodzą i z innych resortów (rozmaite plany konsolidacji). Możemy tylko mieć nadzieję, że w praktyce właśnie będzie to praca zdalna...
Wydawałoby się, że już dziś powinny się tym zainteresować samorządy. Jeśli tego nie wiecie lub o tym nie pamiętacie, przypominam, że w podatku dochodowym od osób fizycznych udziały trafiają do gminy podatnika. Czyli ok. 38% podatku, który potrąca Ci pracodawca trafia do Twojej gminy. Jeśli się wyprowadzisz lub stracisz pracę, straci też gmina. Może jednostkowo nie wygląda to imponująco, ale jeśli tych osób będzie więcej, może to być odczuwalne. A w wielu przypadkach gmina straci dodatkowo - na świadczenia socjalne. W ten właśnie sposób centralizacja może przyczynić się do ubożenia samorządów. A często nie jest już dziś w nich różowo. Zauważ, że na tym się nie kończy. Bo jeśli się wyprowadzisz nie będziesz kupować w swojej okolicy. Tak, wiem, że dziś mamy zalew marketów, które rozliczają się całkiem gdzie indziej. Mimo to, wciąż kupujemy w lokalnych sklepikach i korzystamy z lokalnych usług. Pomijając podatek dochodowy, w tych okolicach zmniejszy się też VAT. Kupując towary i usługi to Ty go płacisz - w ich cenie. A nawet jeśli spojrzymy na szarą strefę (której teoretycznie być nie powinno, ale zakładam, że jesteśmy realistami) - nieopodatkowana kwota czyichś lokalnych dochodów też się zmniejszy, czyli ów "szary przedsiębiorca" też wyda mniej w swojej okolicy. Wszystko razem może prowadzić do zmniejszenia zatrudnienia (na pewno - tego legalnego) i zwiększenia bezrobocia w okolicy. Czyli następni będą mniej kupować, będzie więcej świadczeń i tworzy się błędne koło.
Może uznacie, że to bardzo apokaliptyczna wizja, ale jakoś to wszystko kojarzy mi się z czarną dziurą. Wiecie jak powstaje czarna dziura? Kiedy zanika równowaga między grawitacją ściskającą gwiazdę a ciśnieniem ją rozpychającym gwiazda się zapada. Pozostaje materia tak gęsta i z tak silnym polem grawitacyjnym, że pochłania wszystko - łącznie ze światłem (dlatego jej nie widać ;))**. Co się może dziać w środku możecie przeczytać sobie
TUTAJ. Metaforycznie, centralizacja może spowodować, że obok czarnych dziur na mapie Polski powstaną białe plamy...
Wracając do samorządów: dziwi mnie brak reakcji. Bo jeśli nawet zgodzimy się, że nie ma innego wyjścia, to samorządy powinny we własnym interesie zadbać o zapewnienie dobrej komunikacji i wspierać pracę zdalną. Nie wiem czy już wiecie - od dziś zmienił się rozkład jazdy PKP i nic już nie jest takie samo. Remont ma potrwać co najmniej 24 miesiące (ale już się zaznacza, że nawet dłużej), a czas przejazdu wydłuży się gdzieniegdzie nawet do dwóch godzin (mówimy o czasie zgodnie z rozkładem...). W związku z tym niedostępne się stały niektóre "przesiadki" i szybkie pociągi. Od dziś, żeby w jednym dniu obrócić do Warszawy i z powrotem musiałabym wsiąść do powrotnego pociągu pół godziny po przyjeździe. Dotąd miałam ok. 6 godzin między przyjazdem a powrotem. Oczywiście, zgadzam się, że linie kolejowe trzeba od czasu do czasu remontować, ale obowiązkiem samorządów (czy się mylę?) jest zapewnienie mieszkańcom warunków pozwalających na normalne życie. Gdyby ktoś pytał - autobusu też nie mam. Dziwi mnie ta beztroska, bo z tego co widzę, druga stolica województwa lubuskiego ma dokładnie ten sam problem... A pociąg, którym jeździłam zawsze był pełen do ostatniego miejsca, czyli był potrzebny właśnie dojeżdżający na taką godzinę jak dojeżdżał.
Praca zdalna jest coraz popularniejsza, również komercyjne firmy z niej korzystają coraz chętniej. Od czasu do czasu jednak w siedzibie pracodawcy pojawić się trzeba. Właściwie to mogę sobie wyobrazić taką rozmowę:
- To może spróbuj samolotem? Z Babimostu latają, tak koło 4 rano, tylko musisz godzinę wcześniej zjawić się na odprawę.
- Nie mam czym dojechać. Samochodem się boję, bo jechałabym po normalnym dniu pracy, a jak miałabym wstawać o pierwszej, to lepiej się wcale nie kłaść. I po takiej podróży i tak bym nie zrozumiała co się do mnie mówi. Zresztą, jeśli samolotem to do i z Berlina byłoby szybciej - tylko mnie potem z rozliczeniem delegacji by ktoś pogonił.
- A nie możesz jechać samochodem?
- Teoretycznie mogę, jeśli załatwię mnóstwo papierów, tylko to będzie kosztowało więcej niż nocleg - autostrada.
- A jak wracasz?
- No cóż, jeśli nie zdążę na ten pociąg koło 14 to następnym dojadę jakoś po 5 rano. A muszę być na drugi dzień w pracy (kodeks pracy wymaga zapewnienia 11-godzinnego odpoczynku dobowego w tym 8-godzinnego odpoczynku nocnego). Coś Wam to przypomina? Bo mi to:
Oczywiście, zawsze można jechać dzień wcześniej i przenocować. Tylko to dodatkowy koszt dla pracodawcy - w którymś momencie może się zdenerwować i poszukać sobie pracownika w województwie ze sprawniejszym samorządem.
Jestem w stanie zastanowić się nad argumentami i planami. Ale poza ogółem, aby coś z tego wszystkiego wyszło, ważne są szczegóły. Takie zwykłe, codzienne, jak to w życiu. Bez równowagi między prowincją a stolicą, wielkimi miastami i małymi powiatami, między administracją rządową a samorządową, między wielką a tą najmniejszą polityką, między pracą a życiem prywatnym - czeka nas tylko czarna dziura.
BTW: Mój kochany Mąż powiedział, że mam się nie martwić, bo mi kupi pociąg. Więc nawet jeśli nie wytrwam (lub nie wytrwa pracodawca) będę żyć z własnej linii kolejowej między Gorzowem a Warszawą. Jak to mówią: jeśli chcesz żeby coś było dobrze zrobione to zrób to sam...
--------------------------------------------------------------------------
*coś w rodzaju, bo jednak nie jest to praca świadczona z domu, tylko z budynku oficjalnej instytucji
** gdyby to czytał jakiś fizyk proszę mnie nie linczować - wiem, że powstanie czarnej dziury to bardzo skomplikowany proces, ale to ma być tylko metafora i dlatego w dużym skrócie