Zadzwonił ostatnio do mnie pan z kadr z uprzejmym pytaniem, czy chciałabym nocleg w zaprzyjaźnionym mieście, bo, cytuję: ministerstwo za to płaci. No jak płaci, to trzeba skorzystać, pomyślałam sobie, może trochę zdziwiona tym, że ministerstwo jest zainteresowane sponsorowaniem mi noclegu. W dodatku w obcym mieście. Podobno nic za darmo na tym świecie nie ma, więc zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest haczyk.
Okazało się, że w styczniu zostałam wytypowana na szkolenie centralne w ramach realizacji szkoleń w służbie cywilnej, ale najwyraźniej samo szkolenie jest mniej ważne niż nocleg, skoro o tym drugim zostałam poinformowana, natomiast o szkoleniu - nie. Wyszło przypadkiem, jak zaczęłam się dopytywać dlaczego akurat ja i dlaczego mi ktoś za spędzenie nocy w obcym miejscu chce płacić. No cóż, kobiety są dość podejrzliwe w takich kwestiach ;)
Okazało się również, że szkolenie będzie dotyczyć m. in. komunikacji i kolejny wniosek - zważywszy okoliczności - mi się nasunął, czy aby na pewno to ja jestem osobą, która najbardziej tego szkolenia potrzebuje.
Żyjemy w czasach, kiedy - jak już pisałam mnóstwo razy - najcenniejszym towarem jest informacja. Największe majątki teraz zbija się na niej, jeśli umie się ją odpowiednio wykorzystać, w tym zapewnić sobie jej właściwy przepływ w organizacji. Wiele można stracić, jeśli się tego zrobić nie umie albo nie chce, bo wydaje się że wszystko inne jest ważniejsze.
W mojej organizacji pracownicy dowiadują się o fakcie powołania ich do rozmaitych zespołów z wewnętrznych dokumentów publikowanych w wewnętrznej sieci. To jeszcze od biedy mogłabym zrozumieć (co nie znaczy, że mi się podoba), bo przeglądanie tej strony jest obowiązkiem każdego pracownika - to jest próba podniesienia efektywności komunikacji wewnętrznej właśnie.
Natomiast to czego nie potrafię zrozumieć to fakt, że ich przełożeni również się stamtąd o tym dowiadują. Czyli jest tak, że ktoś próbuje zorganizować sobie pracę podległej komórki, planuje zadania, rozdziela je, po czym okazuje się, że bez jego wiedzy i zgody porwą mu pracownika na jakiś czas i obciążą innymi zadaniami. Super.
Jeśli w komórce pracuje kilkanaście czy kilkadziesiąt osób, jakoś da się to przeżyć, chociaż i tak nie jest to w porządku.
Jeśli pracują tam 3-4 osoby to może skończyć się katastrofą i pretensjami to kierownika, że sobie pracy nie umie zorganizować.
Co ciekawe, tzw. OPR jakoś zawsze następuje w rozmowie bezpośredniej, czyli jednak istnieje możliwość stosowania tej formy komunikacji.
Tylko dlaczego wcześniej nie?
Pomijam już fakt, że przekazanie prostego komunikatu określonej grupie odbiorców przy użyciu tejże wewnętrznej strony wymaga wypełnienia formularzy i zebrania iluś podpisów. Rozumiem, jesli komunikat ma jakąś wagę strategiczną. Nie rozumiem, jeśli chodzi o ogłoszenie typu: zapisy na spartakiadę.
Formalizacja ma to do siebie, że wszystko przycina się według jednego szablonu - czy ma to sens, czy nie. Nigdy nie jest tak, że wszystko jest tak samo ważne; jeśli każdą informację - czy dotyczy ona czegoś istotnego czy też jakiegoś drobiazgu - traktuje się tak samo, powstaje szum informacyjny w którym rzeczy istotne po prostu giną w tłumie.
Kiedy człowiek stoi w jednym miejscu i słucha, potrafi oddzielić dźwięki blisko niego i te z tła. Gdyby tak nie było, nie bylibyśmy w stanie słyszeć się nawzajem, nawet tuląc się do siebie i krzycząc do ucha.
To jest dokładnie to samo. Jeśli wszystko jest opakowane w takie same pudełka, jak wybrać to co ważne od tego, co dla nas akurat ważne być nie musi?
Myślę sobie, że długa droga jeszcze czeka administrację zanim zrozumie ona sens adaptowanych dla siebie rozwiązań wypracowanych przez biznes. Bo póki co to wciąż jeszcze to wszystko na głowie stoi - na wierzchu sterta papierów opracowywanych w pocie czoła, a pod spodem... hm... jakby to elegancko określić??