Konstytucja dla biznesu

ProfileW piątek premier Mateusz Morawiecki przedstawił założenia tzw. konstytucji dla biznesu. Sam projekt  znajdziecie TUTAJ. Przy okazji padło wiele przykrych słów pod adresem urzędników. Mam wrażenie, że bez względu na to, która opcja sprawuje władzę w razie jakichkolwiek niepowodzeń winni są zawsze urzędnicy. W efekcie czuję się osobiście odpowiedzialna za globalne ocieplenie, przerwy w dostawie prądu, lukę w VAT, przekarmianie zwierząt domowych, niedokarmianie zwierząt domowych, krzywo położony chodnik, psujący się internet, działające przez określany czas (co do godziny) przedmioty, kryzys demokracji w Europie, napady na jubilerów i banki, awantury na stadionach i jeszcze wiele innych rzeczy (dopiszcie sobie co uważacie, w końcu co za różnica). Obawiam się, że cała ta odpowiedzialność źle wpływa na moje zdrowie psychiczne. Zwłaszcza, że to trwa od wielu lat -popatrzcie choćby TUTAJ.
W jednym z piątkowych artykułów możemy przeczytać wypowiedź Ryszarda Florka:
Tymczasem do tej pory wielu urzędników traktowało przedsiębiorców, jak badylarzy, jak coś złego, no bo jeszcze gdzieś w tyle głowy mieli szkolenia z czasów PRL, gdzie ten przedsiębiorca był złem koniecznym. I to się gdzieś przenosiło z urzędnika na urzędnika, mówi prezes Fakro.

Pierwsze co mi przyszło do głowy: czy tzw. badylarze to nie byli przedsiębiorcy tamtych czasów? Czy oni byli gorsi od obecnych przedsiębiorców? Nie spotkałam się nigdy z podobnym porównaniem wśród urzędników. Wg mnie ta wypowiedź wskazuje raczej na osobistą niechęć jej autora do Bogu ducha winnych ogrodników, tylko co właściwie ma wspólnego z nami??
Ale przechodząc do meritum (bo znów mi wątek uciekł) - myślałam od piątku nad komentarzem do tych przykrych słów pod naszym adresem, które padły zupełnie niepotrzebnie. Może czas spojrzeć głębiej. Żeby była jasność: nie uważam i nie uważałam nigdy jako urzędnik ani jako osoba prywatna, że przedsiębiorcy są złem. Przeciwnie, jako ekonomista wiem doskonale, skąd się bierze PKB i jak funkcjonuje gospodarka. Mam pojęcie o rozliczeniach podatkowych, wiem jak funkcjonują firmy, rozumiem rozgoryczenie wynikające z konieczności dopłaty - bo przepis był niejasny. Uważam też, że ułatwienia dla biznesu są jak najbardziej pożądane. I nie jest to tylko moja opinia, ale wielu innych zatrudnionych w urzędach osób. Ale znam też mechanizmy oszustw podatkowych i rozumiem konieczność tzw. uszczelniania. I wiem jedno: żeby wilk był syty i owca cała, w urzędach muszą pracować fachowcy, a prawo musi być jasne. Najpiękniejsze nawet plany i programy nic nie dadzą, jeśli ludzie na pierwszej i drugiej linii w urzędach nie będą wiedzieli co mają robić. Jeśli wychodzi się z założenia, że najważniejsza jest kadra kierownicza, a nie szanuje się specjalistów - to przykro mi to stwierdzić, ale efekt będzie żaden. Jeśli nawet super uzdolniony, genialny architekt zaprojektuje most i weźmie jako wykonawców fryzjerów świetnych w swoim fachu czy światowej sławy śpiewaków operowych to przypuszczam, że nawet on sam nie odważy się na tym moście postawić stopy. Tymczasem w takich sprawach, jak funkcjonowanie państwa, uważa się (bez względu na opcję polityczną), że wykonawcy nie są ważni. Zapomina się o tym, że wykonawcą nie jest dyrektor, naczelnik ani nawet kierownik, tylko szeregowi pracownicy. Każdy porządny budynek ma jakieś fundamenty; im wyższy tym te fundamenty solidniejsze. Cegły nie mają duszy ani poczucia godności własnej, ale gdyby miały żaden szanujący się inżynier nawet by nie pomyślał żeby je obrażać. Wyobraźcie sobie, że te cegły nagle szukając lepszego traktowania buntują się i wychodzą - jedna po drugiej. A wtedy, cytując Greka Zorbę:
Jaka piękna katastrofa...
Przez te wszystkie lata władza ustawodawcza, nomen omen, ustawicznie zmieniała prawo. Mój ulubiony przykład to wysokość należnych odsetek w przypadku sprzedaży nieruchomości. Jak macie ochotę, to poszukajcie sobie jak to się zmieniało przez lata. A ustawa o VAT i jej akty wykonawcze? Takich przykładów jest mnóstwo. Jestem pewna, że każdy z Was zna przynajmniej kilka. I to urzędnicy są temu winni?
W piątek na portalową skrzynkę przyszedł mail. Pozwólcie, że zacytuję Wam fragment:
W (...) IS dyrektorka zwołała wczoraj pilnie wszystkich naczelników i poleciła aby przekazać natychmiast pracownikom, by nie popadali w panikę w związku z ustawą o KAS. Wszystko przez masowe składanie wypowiedzeń przez pracowników, z żądaniami skrócenia okresu wypowiedzenia do 1 stycznia. Góra ma pełne gacie strachu, bo ludzie masowo zaczynają uciekać do innej roboty.
Każdy ma jakąś tolerancję na stres. Każdy ma jakieś granice wytrzymałości. Ile lat można przetrwać żyjąc w ciągłym strachu? Mówią, że teraz będzie rynek pracownika. A może warto zrobić jakąś diagnozę ilu ludzi w urzędach specjalizuje się w takiej wiedzy, której nie posiada nikt inny? Albo niewielu innych? I zastanowić się co się stanie jeśli zamkną za sobą drzwi z drugiej strony? Ile będzie kosztowało wykształcenie kolejnych? I przede wszystkim: KTO ich będzie kształcił? Szkolenia? Owszem, ale nie łudźmy się, kilkudniowe szkolenie to za mało, żeby w pewnych przypadkach w pełni przygotować człowieka do wykonywania niektórych zadań. A czy ktoś pomyślał o tym, że ci fachowcy którzy odejdą znajdą się nagle po drugiej stronie i będą przeciwnikami tych uczących się dopiero, nowych ludzi? Kto będzie miał przewagę w takich sprawach?
Druga rzecz, która została zaniedbana przez te wszystkie lata to jakość nadzoru. Bo jeśli wymagamy nadzoru, to osoba w tym nadzorze powinna najpierw poznać to co ma nadzorować. Inaczej efekt będzie odwrotny do zamierzonego: nie tylko będziemy tracić czas (którego ciągle brakuje), ale niewielkie będą szanse na zbudowanie autorytetu tegoż nadzoru. A jak w tym przypadku nie ma się autorytetu, to nie ma się niczego, choćby nie wiem jak krzyczeć na innych i choćby nie wiem jak się nadymać. Kiedy wieki temu przymowałam się do pracy, w ramach ówczesnej aplikacji musiałam przepracować określony czas w każdej z komórek. Pani, która wtedy była przyjmowana do nadzoru, musiała dodatkowo odbyć staż w urzędzie, który później miała nadzorować. I to miało sens, bo po pierwsze, uczyło szacunku do cudzej pracy, a po drugie - nabywało się jakieś pojęcie o tym, jak ta cudza praca wygląda. Jeśli chcemy mieć profesjonalną administrację, wróćmy do tego wymogu! Nie traćmy czasu na wyjaśnianie rzeczy oczywistych czy awantur, które nikomu nie są potrzebne.
Dzisiaj mamy taką sytuację, że - aby było możliwe przyjęcie do pracy - rezygnuje się z wielu wymagań (kasa, misiu, kasa!) a potem jest zdziwienie, że zatrudnieni ludzie nie spełniają tych wymagań których nie było. Ale to jest temat na zupełnie inny artykuł.
Całe to zamieszanie mnie mocno zmotywowało. Do odświeżenia i zaktualizowania profilu na LinkedIn.
Czy naprawdę przy prezentacji tego dokumentu konieczne było szkalowanie ludzi, którzy z mocy ustawy realizują wolę prawodawcy?
 
 
 
 
 
 
Joomla templates by a4joomla