...ostrożnie, były urzędnik!
Niemal jakby po lekturze artykułu Tranqilo o
poszukiwaniu swojego kawałka sera, gazeta.pl opublikowała dziś artykuł pióra (a może to już pora zacząć mawiać: klawiatury?) pani Anny Piekut, która jest rekruterem i pracuje w branży HR. W tekście mowa jest o tym, że biznes niechętnie zatrudnia byłych urzędników, ponieważ się ich boi. Oj wiem, bardzo skróciłam, cały tekst możecie sobie przeczytać
TUTAJ, a ja pozwolę sobie tylko na komentarz. Albo kilka komentarzy. Zacznijmy od tego, skąd bierze się ów strach prywatnych pracodawców? Wg Autorki tekstu: z zastanowienia...
Potencjalny pracodawca będzie się zastanawiał, czy były pracownik administracji nie będzie miał problemów z podejmowaniem decyzji i braniem za nie odpowiedzialności. Czy nie okaże się roszczeniowy, przyzwyczajony do sztywnych ram pracy oraz niechętny do podejmowania dodatkowych aktywności. I najważniejsze – czy jego brak podejścia biznesowego da się szybko nadrobić. Zatem z punktu widzenia pracodawcy zatrudnienie pracownika z urzędniczą historią jest dość ryzykowne.
Czyli ze stereotypów. To może po kolei. Przeciętny, szeregowy pracownik administracji niewiele ma do powiedzenia kiedy przychodzi do podejmowania decyzji, bo raczej rzadko ma możliwość ich podejmowania. Natomiast jeśli cokolwiek się wali, to szuka się jelenia na którego można zwalić winę. Zatem - logicznie rozumując - z decyzjami do czynienia mógł nie mieć, z ponoszeniem odpowiedzialności owszem. Ponoszenie odpowiedzialności za własne decyzje to może być miła odmiana w tym przypadku, n'est-ce pas?
Co do roszczeniowości natomiast jeśli na dzień dobry otrzyma kompletny - nazwijmy to - warsztat pracy to będzie w siódmym niebie. Jeśli jeszcze pracodawca będzie wiedział, co pracownik będzie robił i jakich narzędzi do tego potrzebuje i będzie też wiedział co grozi firmie jeśli pracownik ich nie dostanie to były urzędnik może doznać szoku. Wszak przyzwyczajony jest do innego traktowania. Ile czasu dotąd tracił, żeby uzasadnić takie fanaberie jak np. potrzebę dostępu do KRS gdy jego podstawowe zadanie obejmuje typowanie podmiotów do kontroli - to tylko on wie. No i jego koledzy z innych jednostek. A jeśli jeszcze w firmie na czas dostaje niezbędne informacje...
Przypuszczam, że raczej niewiele osób przyzwyczajonych do sztywnych ram pracy czy niechętnych do podejmowania dodatkowych aktywości szuka szczęścia poza administracją. Ale wbrew pozorom, wielu urzędników zwyczajnie dusi się w tych sztywnych schematach.
Brutalna prawda jest taka, że to właśnie oni odchodzą ze służby cywilnej. Chcecie innowacyjności w administracji? A kto ma ją wprowadzać? Ci którzy się dobrze czują w tych sztywnych regułach?
Btw: doszliśmy już do tego etapu, że znajmość excela uznawana jest za innowację. To nie żart. Mówię całkiem serio. I niekoniecznie nieznajomość wynika z niechęci urzędników. Częściej z braku licencji. Co z tego, że są szkolenia jak potem człowiek nie ma na czym ćwiczyć i jak utrwalić wiedzy? I tu wracamy do warsztatu pracy. Czy wiecie że w skarbówce mamy analityków, którzy nie mają dostępu do excela? Bo ktoś kiedyś uznał, że nie jest im potrzebny. Jako szkoleniowiec, spotykam ich na każdym kursie... Czy ktoś to zjawisko skojarzył kiedyś z efektywnością typowania do kontroli? A umiejętność tworzenia zapytań z użyciem sql? A znajomość żródeł danych (w tym hurtowni) i częstotliwość korzystania z nich? Nie? No to może pora?
Zdarzają się urzędy, w których pozorowanie pracy (drukowanie maili, opisywanie segregatorów) zajmuje więcej czasu niż realizowanie podstawowych obowiązków. I to może przeszkadzać, zwłaszcza tym pracownikom, którzy wartość pracy postrzegają nie tylko przez pryzmat stabilizacji i pieniędzy, ale także – a może przede wszystkim – rozwoju. Taki obraz bardzo negatywnie działa na wizerunek całego sektora i obniża wartość pracowników, którzy planują zawodową migrację.
W tym akurat fragmencie jest sporo racji. Pytanie, z czego ten stan wynika. Opisywanie segregatorów może nie jest najlepszym przykładem, bo choć nużące aż tak wiele czasu nie zajmuje. Znam sporo lepszych. Myślę, że każdy z Was zna. Tylko czy to jest wina ludzi którzy to robią czy może tych, którzy zapisali takie wymogi w instrukcjach?
Ale konkluzja - wracając do cytatu - jest taka, że skoro pracownikom przeszkadza to nie będzie im tego brakowało...
Autorka pisze też o sytuacji odwrotnej: gdy ktoś z biznesu chce przejść do administracji.
Czynnikiem zdecydowanie odstraszającym i znacznie zawężającym grono kandydatów do pracy w urzędach są pieniądze. O ile sama praca może mieć takie walory, jak względna stabilność zatrudnienia, stałe godziny pracy, a niekiedy też prestiż, to wynagrodzenia do nich nie należą.
Co do pieniędzy - zgoda. Ale w tym fragmencie też są mity. Na przykład stabilność zatrudnienia. Jaka jest dzisiaj w skarbówce, w przededniu KAS? Stałe godziny? Czasami. Prestiż?
wg Wikipedii:
W socjologii prestiż jest subiektywnym kryterium stratyfikacji, opartym na wartościujących podstawach emocjonalnych i obiektywnych czynnikach stratyfikacji - wykształceniu, wykonywanym zawodzie, stylu życia, dochodach. Jest również jedną ze składowych statusu społecznego.
No cóż...
W artykule brakuje mi jakiejś głębi. Nie wiem, czy potrafię określić o co mi chodzi. Konkretnych informacji? Brakuje mi też analizy. Bo w moim przypadku, jak i w przypadku wielu innych osób, prowincja w korporacje nie obfituje. Jestem zdecydowana od dawna pożegnać się ze służbą cywilną, problem w tym, że na miejscu nie bardzo mam alternatywę. Chyba że zrobię kurs spawacza. Ze względów rodzinnych natomiast całkowicie odpada możliwość zmiany miejsca zamieszkania. Czy powroty do domu tylko w weekendy. Jedynym rozwiązaniem jest praca zdalna albo... własna działalność, do czego ostatnio dojrzewam.
Poradzę sobie. I nie mam obaw, że będę mieć problemy z podejmowaniem decyzji, przymowaniem odpowiedzialności i strachem przed brakiem sztywnych ram. Własny kawałek sera czeka... A czy, będąc pracodawcą, zatrudniłabym byłego urzędnika? Oczywiście, znam wielu ludzi z urzędów z którymi chciałabym pracować. Acz, uczciwie mówiąc, są też i tacy których nie zatrudniłabym nigdy w życiu. Ale wśród reszty populacji też jest takich wielu...