...co dalej, służbo cywilna?
Portalowa dyskusja po publikacji OSR ex post ustawy o służbie cywilnej powoli się rozkręca - i dobrze, skorzystajcie z okazji, żeby zabrać głos na temat naszej potencjalnej przyszłości. W przyszłym tygodniu planuję utworzenie anonimowej ankiety - może pojawi się więcej głosów. Tymczasem kilka wniosków które mi się nasunęły po tej lekturze (acz nie chciałabym zdominować tematu). Najwięcej emocji budzą propozycje likwidacji dodatków (w tym trzynastki). Trudno się temu dziwić - wszak po ośmiu latach zamrożenia każdy grosz się liczy. Gdzieś w tle pojawiają się też informacje o planowanych zmianach w sposobie obliczania minimalnego wynagrodzenia (dziś jest tak, że do minimalnego wlicza się i dodatek stażowy i dwr i premie i nagrody). Ze względu na fakt, iż nie jest to (dla coraz większej liczby osób, których dosięga wzrost minimalnej...) zbyt motywujące (dlaczego - pisaliśmy o tym
TUTAJ) Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej chce takie zmiany wprowadzić (więcej
TUTAJ).
Pytanie, które nieustannie się nasuwa: czy dzisiejszy sposób wynagradzania członków korpusu jest optymalny? Wiem, że w kontekście wieloletniego zamrożenia brzmi niedorzecznie. Dzisiaj jakakolwiek próba likwidacji dodatkowych składników wynagrodzenia mogłaby skończyć się rewolucją. I trudno mieć o to pretensje. Moim zdaniem tak długo jak długo w korpusie pracować będą ludzie zarabiający mniej niż pracownicy dyskontu (a takich osób jest ich zdumiewająco wiele) każda próba reformy wynagrodzeń będzie skazana na klęskę. Siła desperacji człowieka, który ze względów finansowych nie jedzie na wakacje tam gdzie by chciał tylko tam gdzie jest taniej jest nieporównywalnie mniejsza niż człowieka, którego nie stać na zakup zimowych butów dla dzieci.
Zauważcie, że w OSR jest propozycja uzależnienia wzrostu funduszu wynagrodzeń od PKB. Jestem za. Pod warunkiem, że będzie to jasno określona procentowa wartość. Żeby nie było tak jak teraz (tj. "wzrost" na poziomie 100% czyli 0). Bo taka korelacja umożliwi nadążanie za inflacją. Gdyby to rozwiązanie było wprowadzone kilka lat temu, nasze płace nie straciłyby tak bardzo na sile nabywczej. Zanim więc zaczniemy rozważać motywacyjne funkcje wynagrodzeń, trzeba je doprowadzić do wartości, która zapewni członkom korpusu i ich rodzinom godne (jak ktoś napisał: nie mylić z wystawnym) życie. To co piszę to nic innego, jak odniesienie do teorii Maslowa. O samej teorii i piramidzie potrzeb możecie poczytać
TUTAJ (bardzo fajnie opisane). Niedawno czytałam gdzieś, że wg najnowszych badań Maslow nie miał racji. Ale moim zdaniem to stwierdzenie przypomina taki gorzki żart, kiedy to gospodarz postanowił oduczyć osła jeść. I wszystko szło dobrze, tylko kiedy osioł się oduczył, to zdechł.
Jeśli wynagrodzenie zasadnicze wzrośnie na tyle żeby nie trzeba było żyć w strachu czy wystarczy na życie (nawet jak się zdarzy taka katastrofa jak niespodziewany wydatek w związku z jakąś domową awarią), to nie ma znaczenia - moim zdaniem - czy te dodatki będą czy nie. Bo dopiero wtedy będą jakieś dodatkowe pieniądze pełnić funkcję motywacyjną.
W tle gdzieś wciąż pobrzmiewa twierdzenie, że osoby na stanowiskach menedżerskich w stosunku do tego co jest na rynku, zarabiają za mało; tymczasem pracownicy na stanowiskach szeregowych mniej więcej tyle samo co na rynku, albo i więcej. Do stanowisk wyższych zaraz wrócę za moment; przy szeregowych stanowiskach występują dwa czynniki: po pierwsze, członkom ksc dorabiać nie wolno, więc pensja jest JEDYNYM źródłem utrzymania (tak, wiem, jest w ustawie rozróżnienie na pracowników i urzędników i inne zasady niby ich obowiązują, niemniej dyrektorzy generalni od jakiegoś czasu i tak - bez żadnej podstawy prawnej - próbują wymuszać występowanie o zgodę na podejmowanie dodatkowych zajęć zarobkowych nawet przez pracowników - pisaliśmy o tym
TUTAJ). Po drugie, jak wyglądają oficjalne zarobki w sektorze prywatnym a jak bywa naprawdę to są poniekąd rzeczywistości równoległe. A wracając do szefów: nawet najlepszy na świecie menedżer nie mając kompetentnej kadry niewiele jest w stanie zrobić. Dlatego tak ważne jest właściwe motywowanie, ale przede wszystkim - pozyskiwanie i zatrzymywanie wartościowych pracowników. To pracownicy ostatecznie są autorami sukcesu lub klęski; porównując to do orkiestry: szef jest dyrygentem. Bo w realiach korpusu, w urzędowej rzeczywistości, nie jest nawet kompozytorem. Jak na koncert przyjdzie sam dyrygent bez orkiestry, jedyne co mu pozostanie to tylko cienko zaśpiewać, prawda?
Gdyby to ode mnie zależało, przede wszystkim z nazewnictwa tejże dziedziny pozbyłabym się słowa "zasoby". Człowiek nie jest zasobem. Człowiek jest żywą istotą, która myśli i czuje i nie wolno jej traktować jak przedmiot. A sama nazwa: "zasób" uprzedmiotawia ludzi. Wszystko inne byłoby lepsze. Co było złego w słowie: "kadry"? A "potencjał pracowników"? Sam zwrot "zarządzanie ludźmi" już mnie denerwuje. Usłyszałam kiedyś takie zdanie: "zarządzanie jest formą posiadania". Otóż nie, nie jest. Zarządzanie jest formą zachęcania pracowników do tego, żeby podzielili się z pracodawcą swoim czasem, wiedzą, pomysłami - w zamian za wynagrodzenie i pomoc w rozwoju zawodowym. Zarządzanie powinno się opierać na wzajemnym szacunku, nie na wymuszaniu wyłącznie pod kątem własnych korzyści. Wszyscy jesteśmy dorośli. I nie wierzę w to, że ludzie nie chcą dobrze pracować. Nie jestem, przypuszczam, wyjątkiem - jeśli ktoś próbuje coś na mnie wymusić, to zacinam się w sprzeciwie jeszcze bardziej. Jeśli ktoś mnie grzecznie poprosi i jeszcze potem podziękuje, to jest całkiem inna rozmowa. Nawet jeśli mam niewiele czasu.
W standardach ZZL (oprócz tego, że występuje tam to nieszczęsne słowo "zasoby") widziałam próbę upodmiotowienia pracownika. To był bardzo dobry krok, szkoda, że pozostał w zawieszeniu. Późno się zrobiło, nie udało mi się napisać wszystkiego o czym chciałam. Innym razem dokończę.
A w ogóle to jeszcze inną kwestią, która zabija efektywność (na śmierć) jest koszmarny potwór biurokracji. Myślę, że co najmniej 2/3 rozmaitych instrukcji i formularzy można byłoby się pozbyć bez szkody dla zdrowia, a na pewno z korzyścią dla zdrowia psychicznego niektórych. Na przykład mojego. Ale to jest temat na zupełnie inny artykuł.