Okiem zreorganizowanego urzędnika
Minął prawie miesiąc odkąd obowiązuje ujednolicona (teoretycznie) struktura w urzędach skarbowych. Co się zmieniło? I czy jest lepiej? Czy zamierzony cel (czyli: wykonywanie zadań w sposób oszczędny, efektywny i terminowy) został osiągnięty?
Może jeszcze za wcześnie, żeby odpowiadać na takie pytania, ale… pewne wnioski już są. Otóż w pewnych aspektach NIC się nie zmieniło.
Mimo istnienia i – teoretycznie – funkcjonowania ISO, zarządzania ryzykiem, kontroli zarządczej i nie wiadomo, czego tam jeszcze – ani jedno z powołanych wyżej narzędzi nie zostało użyte przy projektowaniu zmian. Przynajmniej w urzędzie, o którym będzie mowa.
Starą sprawdzoną metodą podzieliło się ludzi między siebie kierując się ogólnymi zapisami w projekcie regulaminu z zarządzenia, nie pytając ani nie zastanawiając się, co konkretnie ci ludzie realizując te zadania właściwie robią.
Ciekawa rzecz wyszła przy okazji: niektórzy przełożeni naprawdę nie wiedzą, co robią ich podwładni. I po co. Więcej – zdarzyła się sytuacja, kiedy podwładny musiał się tłumaczyć, dlaczego robi coś, co pozwala potem i jemu i innym oszczędzić dużo czasu.
Ale i tak polecono mu przestać…
Tym samym jakąkolwiek inicjatywę w podnoszeniu efektywności i przyczynianiu się do oszczędności zamordowano na szczeblu, który – teoretycznie – ma się przyczyniać do wzrostu poziomu tychże.
Tak więc pierwszy wniosek po reorganizacji jaki się nasuwa – wszystkie przeniesione z biznesu metody i narzędzia zarządzania działają w administracji skarbowej.
Teoretycznie…