...żeby nie oszaleć...
Brzmi znajomo, prawda?
Chociaż jakoś nikt nie wspomniał o zianiu ogniem. Ogłoszenie przez wójta edyktu w sprawie podziału gminy i oddaniu ręki wójtówny było tylko kwestią czasu, choć byłyby przy tym pewne problemy, jako że wójt nie ma córki.
Natychmiast do wsi zaczęli zjeżdżać się młodzianie, wspomagający się wysokoprocentowym orężem. Ubocznym efektem używania tego rodzaju broni było gwałtowne zwiększanie się rozmiarów potwora. W całą sprawę wmieszał się lokalny dodatek ogólnopolskiego dziennika, podgrzewając atmosferę i przyczyniając się do plotek, jakoby były już ofiary.
Pod koniec lipca potwór osiągnął już takie gabaryty, że w żaden sposób nie mógłby zmieścić się w jeziorze. Plotkującym to jednak nie przeszkadzało, ponieważ jak od dawna wiadomo, plotkowanie raczej nie idzie w parze z logiką. I kiedy potwór już, już miał wyjść z jeziora i udać się szosą w kierunku Gorzowa (albo w kierunku gminy, której wójt ma córkę), czar prysnął. Ku rozczarowaniu gawiedzi akurat wtedy, kiedy już miała przyjechać telewizja.
Zdemaskowany znienacka przez mojego sąsiada potwór podobno okazał się przewróconym do góry dnem kajakiem, pływającym pod powierzchnią wody.
Ale są tacy, którzy w to nie wierzą. Uważają, że potwór wciąż gdzieś tam się czai, czyhając na niewinnych turystów. Czasem chodzę sobie na brzeg i czekam. Może kiedyś uda mi się go zobaczyć i wtedy nie omieszkam spytać czy to wszystko prawda czy może też kiedyś pracował w urzędzie i stąd to społeczne postrzeganie. A może mnie zeżre, ale prawdę mówiąc, jest mi już dokładnie wszystko jedno...