...czyli nieoczekiwany rozwój wypadków...
Część pierwsza dostępna TUTAJ
Kilka dni po tych burzliwych wydarzeniach jechałam na umówioną wizytę u dentysty. Znów wróciła natrętna myśl: jak – i przede wszystkim po co – ten człowiek znalazł się w naszej łazience?! Nagle moją uwagę zwrócił niebieski ford. Widywałam go od jakiegoś czasu zbyt często. Może w ogóle bym go nie zauważyła, gdyby nie to, że boki samochodu z obu stron pokrywały wielkie napisy „SZKOŁA DETEKTYWÓW”. Kiedy widziałam go pierwszy raz, skojarzył mi się z nauką jazdy. Może dlatego, że jak oglądałam się cofając i kierowca zobaczył że na niego patrzę też zaczął się wycofywać i manewrował tak idiotycznie, że omal nie wpakował się pod tramwaj. Spojrzałam wtedy na rejestrację i stwierdziłam, że skoro pochodzi stamtąd, niewiele miewa z tramwajami do czynienia. Teraz przyszło mi do głowy, że może, skoro wciąż go widuję, mnie śledzi. Ale nikt nie byłby chyba taki głupi, żeby robić to jeżdżąc samochodem z wielkimi napisami „SZKOŁA DETEKTYWÓW”? A w ogóle skąd ta paranoja, dlaczego ktoś miałby mnie śledzić?! Pomijam już, że zanudziłby się na śmierć…
W poczekalni było dziwnie pusto. Zdziwiło mnie trochę, że do gabinetu zaprosił mnie pan, którego nigdy wcześniej tu nie widziałam, ale w końcu każdy ma prawo zatrudnić nowego pracownika i nie musi informować o tym swoich pacjentów z wyprzedzeniem. Usiadłam na fotelu, ale był we mnie jakiś dziwny niepokój. Większy niż normalnie u dentysty – jeśli wiecie o co mi chodzi…
I wtedy znienacka mnie związali i zakneblowali. Nie zdążyłam nawet mruknąć, musieli być przygotowani perfekcyjnie i to były ułamki sekund. Mignęło mi w głowie, że skoro kneblują, przynajmniej nie będzie borowania, ale nie pocieszyło mnie to zbytnio. Po czym stałam się niemym świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn, których nawet dobrze nie widziałam.
- No to załatwione. I co teraz?
- Teraz mamy się dowiedzieć, co ona wie.
- Jak?
- Jak to jak, normalnie. Trzeba ją zapytać.
- Tutaj?
- Pewnie, że tutaj, jak niby mielibyśmy ją stąd wynieść w biały dzień w centrum miasta?
Może wypadałoby się wtrącić, ale nie bardzo miałam jak. Ani się ruszyć, ani odezwać, ani mruknąć… No nic, zobaczymy, kiedy na to wpadną…
- A jak nie będzie chciała mówić to co? Szef powiedział, że nie wolno jej uszkodzić, bo się zainteresuje ktoś sprawą bardziej.
Poczułam lekką ulgę. Swoją drogą, ciekawe o co im właściwie chodzi? Jedyne co mi przychodzi do głowy to trup w naszej łazience. Nie wydaje mi się, żeby byli zainteresowani moją wiedzą zawodową i szkoleniem z analizy i interpretacji; nigdy też nie spotkałam się z podobną formą sprawdzania jakiejkolwiek wiedzy.
- Trzeba wymyślić coś, co ją zmusi do mówienia, a nie zostawi śladów. Będziesz mówić?
To było do mnie. Spojrzałam na niego, bo cóż innego w tych okolicznościach mogłam zrobić.
- Hej, a może użyć tych narzędzi dentystycznych?
No nie, tylko nie to. Proszę, tylko nie to…
- Zwariowałeś? Szef mówił: żadnych śladów.
Ufff…
- To co mam robić?
- Nic. Mam pomysł.
Nagle przed oczami pojawił mi się ekran telefonu komórkowego. Jeden z oprawców zwrócił się do mnie.
- Pokażę Ci wszystkie moje zdjęcia z wakacji. Z ostatnich 10 lat. I będę pokazywał je w kółko dopóki nie zaczniesz mówić.
- Te na których jesteś w samych gaciach też?? Nie wiedziałem, że jesteś aż taki okrutny...
Nie widziałam ich twarzy, bo były ukryte pod maskami. Ale jestem pewna, jeszcze dzisiaj, że kwitły na nich sadystyczne uśmiechy… Nie wiem, ile minęło czasu odkąd włączyli pokaz slajdów. Moim zdaniem po kilku miesiącach, przy słowach:
- „a to ja i ciocia Stasia w smażalni ryb”
rozległ się dźwięk domofonu, nagle koszmar się skończył i wyglądało na to, że zostałam sama. Pytanie tylko, jak się stąd wydostać?? I jak uda mi się jeszcze kiedykolwiek zasnąć bez koszmarów?
cdn.
Nadal podkreślam, że wszelkie podobieństwo jest niezamierzone oraz wszystkie postaci, zdarzenia i okoliczności są całkowicie fikcyjne i zostały wymyślone wyłącznie dla niniejszego tekstu. No...