Zastanawiam się, czy ktoś z Was zna dziecko, które chciałoby zostać urzędnikiem... I czy ktoś z nas kiedyś chciał? Jedno z moich dzieci było dość oryginalne w marzeniach kim chciałoby zostać: mianowicie chciało być Myszką Miki lub dziadkiem Bogdanem. Prawdę mówiąc, do dziś się nie określiło, chociaż gdzieś tam po drodze marzyło o karierze strażaka, później (i chyba najdłużej) naukowca. No cóż, ma jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. Drugie z dzieci natomiast właściwie codziennie zmieniało zdanie - ale nigdy nie rozważało kariery urzędniczej. Pedagogicznej też nie, może z mężem mało entuzjastycznie zachwalaliśmy swoje zawody. Zresztą, mam wrażenie, że zawód urzędnika jest raczej mało atrakcyjny z punktu widzenia dziecka. Może kojarzy się ze Śpiącym Stasiem Wyspiańskiego (obrazek ze strony
Wikipedii)? I niesłusznie... Bo dzisiaj zawód urzędnika (przynajmniej tak ja ja tego doświadczam) to cała gama emocji: od tych pełnych adrenaliny, podnoszących ciśnienie poprzez uskrzydlające tzw. pomysły z serii "last minute" (bo na inne nie ma czasu) po apatię i stany depresyjne, kiedy człowiek ma ochotę z bezsilności wyć i walić głową w ścianę. Oczywiście, cały czas uśmiechając się :) Ale wracając do tematu: może lekarstwem na te stany jest odnalezienie w sobie dziecka, które ze względu na to, że nie potrafi dłużej skupić uwagi na czymś jednym, odpuszcza sobie bez żalu sprawy beznadziejne i po chwili znajduje sobie nowe zajęcie... Podobno najzdrowiej zawsze zachować równowagę i czasem temu dziecku które gdzieś tam w nas pozostało też pozwolić pohasać. Pytanie, jak to się ma do zasady godnego zachowania zostawmy sobie na inny artykuł. A z okazji Dnia Dziecka życzę nam wszystkim, żebyśmy wciąż umieli odnaleźć w sobie tego fajnego, ufnego dzieciaka który wciąż gdzieś tam tkwi, bo wymaga trochę uwagi - tylko on czasem pozwala człowiekowi przetrwać...