Rozważania na walizkach

ProfileOd poniedziałku zaczynam część pierwszą Akademii Trenera. Żeby się dostać w miejsce, gdzie będą zajęcia muszę wyjechać w nocy, bo czeka mnie tylko piętnaście godzin jazdy. Tyle, ile trwa podróż z Warszawy do Osaki (a ja jednak granic kraju nie opuszczam, chyba że - co nie jest wykluczone - znów pomylę środki lokomocji). Ciężko mi się skupić przed podróżą (w moim przypadku to zawsze ryzyko i adrenalina - zdążę, nie zdążę, zabłądzę, nie zabłądzę...) więc wybaczcie, ale tekst będzie nieco chaotyczny. Od kilku dni "chodzi" po mnie tekst o intencjach, komunikacji i konsekwencjach braku czasu na przemyślenie. Nawiasem mówiąc, miło by było mieć jakiś ośrodek szkoleniowy gdzieś na zachodniej ścianie kraju. Albo posiąść umiejętność teleportacji... Wczoraj Bis obiecał mi tekst komentujący ranking urzędów skarbowych który kilka dni temu opublikowała Rzepa - ja wysłałam kilka uwag do autora (sam chciał...) ale jak dotąd nie mam odpowiedzi. Mam pewien pomysł w związku z tą publikacją, ale to po powrocie. Wjawor ostatnio się rozpisał (i całe szczęście, bo mi teraz naprawdę brakuje czasu na wszystko) i mam nadzieję, że będzie kontynuował i będziecie mieli co czytać przez ten tydzień kiedy mnie nie będzie (tam gdzie jadę podobno internet jest tylko w komórkach).  Ale revenons à nos moutons -  niedawno gościłam kuzyna, który od wielu lat mieszka i pracuje na południu Europy. Powiedział mi, że na samym początku, kiedy zaczynał tam pracę, jego szef był z niego niezadowolony. Mawiał:
Za szybko pracujesz. Nie dajesz sobie czasu na przemyślenie tego co chcesz zrobić.
 
Wszyscy chyba znamy takie sytuacje, kiedy wydaje się że to co robimy ma głęboki sens, a potem okazuje się, że czegoś nie przewidzieliśmy. Tu proponuję przykład z życia: kupujemy np. za przeproszeniem, gatki, w sklepie internetowym, żeby spokojnie i bez świadków móc przejrzeć sobie ofertę w domu i dokonać zakupu. Po czym w towarzystwie połowy wsi odbieramy na poczcie paczkę oklejoną dookoła białą taśmą z czerwonym, o wiele za dużym, napisem "bielizna intymna" - na całej długości owej taśmy...
W przypadku pracy czas na przemyślenie potrzebny jest już wcześniej, na poziomie osób które zlecają nam zadanie. Zlecenie powinno zawierać informację o tym, co trzeba zrobić, ale też dlaczego - czyli jaki jest sens owej pracy. Z doświadczenia wiem, że często osoby pracujące w różnych dziedzinach, nawet w tej samej jednostce nie "nadają na tej samej fali". Nasza specjalizacja poszła już tak daleko, że często nawet te same słowa oznaczają dla dwóch osób różne rzeczy. I tu właśnie bardzo istotne jest źródło owego zlecenia. Przygotowując zapytania do bazy (wiem, pisałam już o tym i pewnie nie raz jeden) człowiek zwyczajnie potrzebuje dokumentu źródłowego do którego w przypadku wątpliwości mógłby zajrzeć. To, że niekiedy owo źródło też nie zawiera istotnych dla mnie informacji to  temat na inny artykuł. Ale chodzi mi o to, że nawet jeśli występuje problem na linii nadawca - odbiorca komunikatu, to źródłowy dokument może całą sprawę uratować i oszczędzić mi czas (bo zazwyczaj na tym poziomie nie dostaje się już czasu na przemyślenie...). W przeciwnym wypadku standardowo proces wygląda tak, że przygotowujący zapytanie rzuci wszystko co ma swojego do zrobienia (termin!), poświęci ileś czasu, po czym po wysłaniu wyników swojej pracy usłyszy:
...ale wiesz,  nie o to mi chodziło...
 
i zabawa zaczyna się od początku. Pojwia się też pytanie: a kto wykona jego pracę? Kolejny etap jest taki, że zyskuje opinię awanturnika. Albo awanturnicy.
W dwóch ostatnich naszych wywiadach, zarówno z prof. Stanisławem Mazurem jak i z prof. Andrzejem Blikle pojawiło się stwierdzenie, że człowiek musi widzieć sens w tym co robi - i nie ja jestem autorem tego stwierdzenia, tylko niezależnie od siebie obaj moi Rozmówcy. To się ściśle wiąże z motywacją, w tym również z tym, że kiedy człowiek widzi sens, bardziej się stara i wkłada w to zadanie coś od siebie.
Ta seria artykułów przy rankingu (acz moim zdaniem rankingi to nie jest dobry pomysł, przerabialiśmy to kilka lat i wszyscy wiemy dlaczego się nie sprawdziły) która się pojawiła w Rzepie może jest jakąś jaskółką wieszczącą zmiany w postrzeganiu administracji podatkowej. To dobrze. Może warto nieśmiało zauważyć, że mimo iż nie brak nam powodów do narzekania wciąż się staramy wykonać to czego się od nas wymaga. Przykład? Uruchomienie usługi PFR (tj. wstępnie wypełnionego zeznania) nie byłoby możliwe gdyby w urzędach ludzie nie pracowali na pełnych obrotach i w nadgodzinach wprowadzając niezbędne dane, ale i jednocześnie monitorując ich jakość. Błędy, obojętnie, operatora, płatnika czy niedoskonałość systemu uniemożliwiałyby funkcjonalność usługi.
W tym przypadku wiedzieliśmy dlaczego to robimy (acz trudno mi się zgodzić, że konieczne były do tego codzienne sprawozdania - odczuwany brak zaufania też demotywuje. I wkurza.)  Właściwie to chyba się przyznam dlaczego powstał ten tekst. Usłyszałam niedawno zdanie, po którym wszystko się we mnie zagotowało:
przecież ludzie nie muszą wiedzieć po co coś robią
...i wszystko w nim jest: i lekceważenie, i przeświadczenie o braku kompetencji i o niższości osób, które są fachowcami ale stoją najniżej w hierarchii. Tylko że tak naprawdę to od nich zależy ostateczny efekt nawet najpiękniej brzmiących planów. I gwarantuję, że jeśli nie będą wiedzieli po co coś robią to nigdy te plany się nie ziszczą. Na szczęście dzisiaj jest wiele różnych sposobów żeby się dowiedzieć. Pytanie, czy warto chcieć podejmować ten wysiłek? Ja uważam, że warto. Bo dzięki temu można wiedzieć nawet więcej niż ktoś kto nas lekceważy. A dzisiaj wiedza to przewaga. Choćby dla własnej satysfakcji... A jeśli chodzi o komunikację, to... niestety, nie jestem tu fachowcem. Jak się okazuje, są sprawy gdzie nie potrafię sobie z nią poradzić. Tu cytat który pochodzi z TT:

There are two reasons why people don’t talk about things: either it doesn’t mean anything to them, or it means everything

 
 
 
 
Joomla templates by a4joomla