...jako że powinnam dziś coś napisać...
...zgodnie z deklaracją złożoną w sądowym rejestrze - ale znów zostałam dziś ciocią i jakoś nie mogę się skupić na niczym innym :) Proponuję więc Wam tekst zastępczy pochodzący gdzieś z otchłani twardego dysku mojego komputera. Wiosna idzie, może jakieś wyjazdy integracyjne ktoś ma w planach, więc ku przestrodze:
Myślę, że było tak: pewnego dnia, dużo wcześniej przed Kolumbem, do Ameryki dotarł dziwny pojazd.
Indianie byli wtedy ludem spokojnym i pokój miłującym, nie znali słowa "wojna". Zaciekawieni przyglądali się dziwnemu obiektowi, kiedy obiekt otworzył paszczę i wypluł kilka postaci na zewnątrz.
Jedna z nich wymachiwała rękami, wydawała straszliwe dźwięki, miała dziwnie czerwony kolor skóry i szarpała się za włosy. Pozostałe postaci kłaniały się coraz niżej, przestępowały z nogi na nogę i najwyraźniej próbowały ułagodzić rozgniewane bóstwo.
To musiało być bóstwo, skoro przyleciało z nieba.
Indianie byli pod wrażeniem. Żaden z nich nigdy nie był tak skupiony jak którykolwiek z przybyszów, gdy rozmawiał z Wielkim Duchem. Krzyczące bóstwo musi być zatem bóstwem potężnym...
Bóstwo podskoczyło jeszcze kilka razy, wydało jeszcze kilka okrzyków i cała grupa weszła do dziwnego obiektu, który po chwili zniknął.
-------------------------------------------------------------------
Osobiście uważam, że nie byłoby żadnych westernów, gdyby nie wycieczka zakładowa z miejscowości X. I gdyby kadrowy nie pomylił autokaru z wehikułem czasu. A już na pewno gdyby panowie z załogi sprawdzili, gdzie jest dyrektor zanim zaczęli opowiadać o nim soczyste anegdoty...
I żeby nie było: tekst jest wytworem mojej wyobraźni sprzed lat i nie przedstawia absolutnie żadnych konkretnych osób ani zaistniałych sytuacji.