...coś o biurokracji...
Wg medialnych doniesień Prezydent podpisał dziś ustawę o zmianie ustawy o Służbie Celnej, ustawy o urzędach i izbach skarbowych oraz niektórych innych ustaw, co oznacza, że konsolidacja nieodwołalnie nastąpi w dniu 1 kwietnia. Pisze o tym m. in. DGP - nawiasem mówiąc, w tytule jest "ustawa o celnikach" a tekst zaczyna się od informacji o połączeniu organizacyjnym urzędów i izb skarbowych. Ale to drobiazg, wszak cóż oznacza ok. 40 tys. ludzi z urzędów i izb skarbowych wobec niezmierzonych rozmiarów kosmosu?
W uzasadnieniu (w zakresie tejże konsolidacji) od samego początku mówiło się o ograniczniu biurokracji. No cóż, przechodząc do tematu zgodnego z podtytułem - jak dotąd nijak nie odczuwam, żeby się na moim stanowisku pracy ta biurokracja jakoś zmniejszała. Przeciwnie, mam wrażenie że im lepsze wyniki moja jednostka osiąga tym więcej muszę pisać wyjaśnień i robić sprawozdań (w większości takich ad hoc).
Ponieważ tym samym ostatnio literaturę tworzę służbowo niezbyt chętnie podchodzę wieczorami do klawiatury. Pozwolę sobie więc wrzucić tekst który ma już kilka lat - ale niestety, wciąż pozostaje aktualny. A przynajmniej takie mam odczucie...
Szczęśliwie Pani Ka wchodząc do swojego gabinetu nie zwróciła uwagi na kalendarz. Miała świadomość, że jest piątek i przez następne dwa dni z rzędu będzie mogła wyspać się do woli. Ale od samego rana coś było nie tak...
Pierwszy papier pojawił się już przed drzwiami. Nie wiadomo skąd, w momencie ich otwierania pojawiły się dwa następne. Kiedy Pani Ka odwróciła głowę w stronę, z której przyszły, zauważyła, że ktoś ją obserwuje z rogu korytarza...
I słyszała drwiący szelest za plecami.
Czuła się dziwnie zaniepokojona, jakby miało zdarzyć się coś strasznego.
Usiadła przy biurku i wtedy dopiero się zaczęło.
Papiery przepychały się pod zamkniętymi drzwiami, przez nieszczelne okna i nawet kratkę wentylacyjną. Szelest stopniowo zmieniał się w gulgoczący warkot i Pani Ka mogłaby przysiąc, że rogi kartek momentami wyglądały jak wyszczerzone zęby...
W końcu zaatakowały.
Ukryła się w kącie pokoju, jednocześnie machając rękami i nogami odganiała coraz liczniejsze dokumenty.
Nie była w stanie sięgnąć do telefonu ani zawołać o pomoc, bo papiery pchały się do ust, oczu i uszu, cały czas wściekle warcząc i kąsając.
Po godzinie spod sterty spokojnych nagle kartek wystawała tylko nieruchomo ręka Pani Ka - nieszczęsnej ofiary ISO w administracji publicznej...