...a może o czym innym...

Rok nam się kończy i nadchodzi pora podsumowań i rachunków sumienia. No cóż, każdy z nas ma jakieś sumienie (chociaż coraz częściej w to wątpię) i każdy sobie sam niech rachunki robi; posumowań będzie pełno w dowolnych serwisach,  więc możemy to sobie darować.  Zabiorę Was za to w podróż, którą przebyłam w te święta próbując odnaleźć w sobie resztki zdeptanej motywacji i wyrwać się z czarnej czeluści Rowu Mariańskiego, czyli  - jak to określił mój nieoceniony kolega "odpalić batyskaf i... z powrotem ". Taka moja karma, że lgną do mnie ludzie po pomoc (a że często się do tego, że pomogłam - ja czy moi współpracownicy - prezentując wyniki swojej pracy nie przyznają, to całkiem inna bajka), natomiast kiedy ja lub moi wspópracownicy potrzebujemy pomocy - jakoś zawsze musimy radzić sobie sami. Niektórzy mówią, że jestem naiwna. Albo że jestem frajerką. Że inni na mnie zarabiają, a ja nic z tego nie mam. Pewnie tak jest. Może to geny?

Wyobraźcie sobie młodą kobietę, którą po śmierci męża w trakcie I wojny światowej wyrzucono z domu jak stała, z malutkim dzieckiem i starszą, schorowaną teściową. Odebrano jej cały majątek i kazano się cieszyć, że żyje. Ruszyła więc przed siebie i szła pieszo do domu brata, do Polski - przeszło 1200 kilometrów. Podróż trwała dwa lata. Nigdy nie chciała mówić co działo się po drodze - a trwała wojna i nawet nie chcę sobie wyobrażać przez co przeszły. Kiedy osiadły u brata, zmuszona była iść do pracy, chociaż nigdy wcześniej nie musiała zarabiać na życie. Wcześniej bywalczni teatrów i opery, została kucharką we dworze, bo innej pracy nie było. Potem wybuchła druga wojna, córka wyszła za mąż, za to zmarł brat i jego żona, zostawiając małe dzieci którymi trzeba się było zająć. Dla tych dzieci została w ZSRR kiedy wojna się skończyła i zmieniły się granice. Córka z mężem wyjechali do Polski. Już nigdy nie mogły sobie darować tego, że żadna nie chciała ustąpić. Widziały się potem tylko raz.

Ta kobieta to była moja prababcia.

Poświęcając się dla wszystkich też można kogoś skrzywdzić. Pamiętajcie o tym.

Zawsze, kiedy dopada mnie czarny nastrój widzę je w drodze. Ile razy zauważam, że ktoś kogoś bezczelnie wykorzystuje (w tym mnie) - myślę o nich. Powtarzam sobie, że to wielkie szczęście, że mimo wszystko żyjemy w innych czasach. I mam nadzieję, że to się jednak nie zmieni. Może dlatego większość czasu jakoś to znoszę. Nie wiem tylko, jak długo jeszcze uda mi się zaciskać zęby. Wśród moich przodków oprócz tej kobiety o świętej cierpliwości zdecydowaną większość stanowili jednak awanturnicy i awanturnice. I to całkiem niezłego kalibru...

A obrazek obok nosi nazwę "Oczekiwanie". Przedstawia moją ukochaną, pierwszą bokserkę Funię, której nie ma już od 7 lat, a za którą wciąż bardzo tęsknię. Pod choinką znalazłam sporo pustych płócien, a że nastrój ostatnio mam jaki mam - to i temat smutny.  Niemniej od przyszłego roku oczekuję, że uda mi się w końcu wyrwać z tej beznadziei i stanąć znów z motyką przeciw słońcu...

A Wy? Na co czekacie w przyszłym roku?

 

Joomla templates by a4joomla