"Pączki są tylko dla dyrektorów"
Miałam okazję uczestniczyć w tym tygodniu w drugiej części szkolenia o którym niedawno pisałam (druga część również podobała mi się ogromnie) i przy okazji - jakby to urzędowo powiedzieć - zaistniały okoliczności które stały się inspiracją dla napisania tegoż artykułu. Pozwolę sobie podejść do wydarzeń trochę z przymrużeniem oka, jako że i tak ostatnio psychicznie znajduję się gdzieś na dnie Rowu Mariańskiego i nie zamierzam się jeszcze dobijać własnymi tekstami. Zatem spróbuję zinterpretować wydarzenia po swojemu...
Otóż harmonogram szkolenia przewidywał przerwę obiadową w zajęciach o godzinie 13.00. Drugiego dnia tuż przed godziną obiadową weszła do sali pani i poprosiła grzecznie, żebyśmy zeszli do jadalni o 13.15, bo:
teraz jedzą dyrektorzy
No cóż, skoro to takie ważne, zeszliśmy te 15 minut później. Na stołach stały nakrycia, a przy nielicznych leżały pączki. Zjedliśmy obiad, nie powiem, że w milczeniu, po czym jeden z kolegów poszedł spytać czy może dostać ów specjał (czyli pączka). W odpowiedzi usłyszał:
ale pączki są tylko dla dyrektorów!
Trzeba było obejść się smakiem i wrócić na zajęcia. W mojej ocenie ktoś po prostu podejrzewał zapewne uczestników (innych niż to wysokiego szczebla) szkoleń, że widząc dyrektorów zjadających pączki rzucimy się na nich i będziemy im je kolejno wyrywać z gardeł. Ewentualnie że będziemy przyglądać się procesowi konsumpcji pączków z takim natężeniem, że same im będą w tych gardłach stawać. Ja rozumiem, że nie wszystkim musi się podobać, że czasem wyrażamy niezadowolenie, niemniej jednak aż takiego zdziczenia usprawiedliwiającego owe posądzenie wśród pracowników resortu nigdy nie zaobserwowałam. Poza tym stawiam raczej na to, że cała ta akcja była pomysłem własnym ze strony ośrodka niż wyartykułowaną prośbą ze strony spragnionych pączków dyrektorów. Mimo to niesmak pozostał i ogólne uczucie zażenowania. Doszliśmy już do takiego etapu, że aby zjeść pączka trzeba być dyrektorem?