Relacja z konferencji PSC

Ze strony Rzecznika Praw Obywatelskich, p. Adama Bodnara, pojawiła się propozycja "wymuszenia" stosowania przez urzędników prostego języka, przy czym rozważane są dwie opcje: regulacja ustawowa lub certyfikacja (czyli coś w rodzaju ISO). I w jednym i w drugim przypadku są pewne wady i pewne zalety, przy czym w mojej ocenie w tym drugim (czyli to quasi ISO) tych wad byłoby zdecydowanie więcej. Z perspektywy krótkowidza - ISO i certyfikacja jawi mi się do dziś w koszmarach sennych. Swego czasu popełniłam na ten temat krótki TEKST i nie będę się powtarzać. A serio mówiąc, to w mojej ocenie certyfikacja, jakakolwiek, znów nadmiernie będzie angażować kolejne zespoły i odrywać ludzi od ich podstawowych zadań. Ze względów ekonomicznych (kosztów alternatywnych przede wszystkim) lepsza jednak byłaby ustawa. No i należy pamiętać jeszcze o jednej rzeczy, o której często się zapomina: żadna instrukcja ISO nie jest źródłem prawa. Jak zatem pilnować realizacji? Audyty. Ankiety. Wewnętrzna armia "ochotników". Kolejne koszty alternatywne. I nie ujmując nikomu, niech mi ktoś pokaże urzędową instrukcję ISO która jest napisana zrozumiale... Pomijam już, że znów każda instytucja będzie to robić po swojemu i każda po kolei będzie tradycyjnie wyważać te same otwarte drzwi. Oczywiście, ustawa też miałaby pewne wady. Ale jednak mniej...
W trakcie dyskusji kilkakrotnie padało stwierdzenie, że konieczne są szkolenia, przede wszystkim dla kadry kierowniczej. Co z tego, że pracownik się przejmie i będzie pisał zrozumiale, jeśli przełożony będzie mu ten tekst zmieniał według dawnych przyzwyczajeń? Owszem, szkolenia są potrzebne. Ale przede wszystkim konieczne jest zidentyfikowanie osób w organizacji, którym proste pisanie nie sprawia problemów, bo to oni właśnie są w stanie zmienić kulturę komunikacji. Na zewnątrz, ale przede wszystkim - wewnątrz. Jeśli urząd ma być przyjazny dla obywatela, to musi stać się przyjazny i dla własnych pracowników.
W podróży do Warszawy uderzyło mnie pewne zjawisko: niezależnie od dworca z którego jadę zjawisko owo występuje niemal wszędzie. Otóż gdy pan/ pani zapowiada pociąg w megafonie słychać bardzo wyraźnie "pociąg osobowy z (tu wstawić nazwę stacji) do (tu wstawić nazwę stacji)", a następnie następuje seria pojedynczych urywanych dźwięków. Ewentualnie akurat w tym momencie na sąsiedni peron z łoskotem i straszliwym zgrzytem wjeżdża inny pociąg. I pasażerowie zgadują i pytają się nawzajem, czy ten pociąg o którym była mowa to wjeżdża czy jest spóźniony, a może chodzi o to, że odjeżdża z innego peronu?
W sytuacji gdy komunikaty kierowane do własnych pracowników formułowane są w sposób niezrozumiały albo wymagający sięgania do kolejnych dokumentów (które często zawierają następne odwołania do jeszcze innych dokumentów - i tak można w nieskończoność) stawiamy pracownika w roli pierwszego pasażera, który objaśnia komunikat następnym - chociaż sam nie jest pewien czy właściwie zrozumiał przekaz. Trudno oczekiwać od ludzi, że się z obywatelami komunikować będą inaczej niż pracodawca komunikuje się z nimi. Na konferencji padło stwierdzenie, że urzędowy dokument to swego rodzaju wzorzec. Dla pracowników wzorcem często będzie dokument kierowany do nich. I pierwsze według mnie co należałoby zrobić to polikwidować szum informacyjny, czyli w naszym przypadku nadmiar tekstu który nie jest konieczny dla przekazania informacji.
Trudno też nie wspomnieć o poprawności językowej i logice. Niekoniecznie musimy powoływać policję interpunkcyjną (była taka propozycja wśród słuchaczy :)); podstawową zasadą jednak powinno być to, że czytamy zredagowany przez siebie tekst drugi raz. I dobrze by było, gdyby go przeczytał ktoś jeszcze. Uważnie. Unikniemy może wtedy instrukcji zawierającej nakaz używania poczty elektrycznej, żądania wstawienia się do urzędu czy informacji o oddelegowaniu drukarek. Tego rodzaju błędy stawiają bowiem w dwóch pierwszych sytuacjach adresatów w bardzo niekomfortowym położeniu. Ponieważ nie mam poczty elektrycznej (używam elektronicznej) aby spełnić wymóg instrukcji powinnam złożyć wniosek o jej założenie (i teraz kto inny będzie miał problem, bo nie wyobrażam sobie jak to zrobi).
W drugim przypadku na tak sporządzone wezwanie zjawił się pan i oznajmił: "wprawdzie nie wstawiony, ale przyszedłem". Jest to jakieś rozwiązanie, niemniej wizerunek instytucji chyba nieco ucierpiał.
W trzecim przypadku pierwszy wniosek jaki miałam to taki, że skoro ktoś oddelegował drukarki, to może dostaną dietę. To by wyjaśniało, co się dzieje z rozliczeniem mojej delegacji, którego nie widzę już trzeci miesiąc. Raz, że fundusze mniejsze, a dwa - drukarkom też trzeba naliczyć.
Podsumowując ten przydługi wywód (który, jak zwykle, miał wyglądać nieco inaczej) warto zwrócić uwagę, że poprawność językowa jest również miarą szacunku. Szacunku osoby piszącej do adresata/ czytelnika. Tak mnie przynajmniej kiedyś uczono...
Natomiast co do jasności przekazu - nie mam obaw co do tego, że uproszczenie języka urzędowego spowoduje obniżenie poziomu kultury w społeczeństwie. Tak długo, jak długo nie muszę kończyć tekstów np. słówkiem "yo" nie widzę problemu. "Odsztywnienie" urzędowych komunikatów jest potrzebne. Pisaliśmy o tym wiele razy. Na przykład TUTAJ.
A dlaczego nie czułam się na swoim miejscu? Ano dlatego, że w badaniu Banku Światowego (o którym mowa była na konferencji) zajmowałam się stroną techniczną przedsięwzięcia, nie komunikacyjną...